Triumf czy porażka?

Słyszałem już takie pytanie skierowane do mnie, przez młodego człowieka. Dlaczego po latach twojej wiary i niełatwej drogi za Chrystusem, nie widać w tobie zwycięstwa ani triumfu? Dlaczego jesteś jak pochylone samotne drzewo, powiedz dlaczego? Kiedyś byłeś widoczny wszędzie tam gdzie trzeba było ciebie widzieć. Dziś pozostało tylko echo dawnych wspomnień. Czy tak musi wyglądać życie chrześcijanina pod koniec jego drogi? No właśnie, czy tak musi wyglądać?

Na wstępie odpowiadam krótko. Nie każdego życie musi tak wyglądać, ale może. Tak będzie wyglądać życie każdego, kogo Pan zechce umieścić w odpowiednim miejscu w wieczności.

To prawda, że nie widać we mnie triumfu, nie jest jednak prawdą, że nie ma zwycięstwa. Gdyby nie było zwycięstwa, nie było by już mnie a jednak wciąż jestem, choć pochylony, mniej widoczny, ale jestem – tam gdzie najbardziej potrzebny. Wszyscy znamy tekst: wiara, nadzieja i miłość. Jeśli zdołam zachować choć jedno z nich, zdoła Pan też odrodzić we mnie nowe życie w wieczności.

Czasem zastanawiam się nad tekstem wypowiedzianym ustami proroka Jeremiasza [15,11,17,18] Zaprawdę Panie, służyłem Tobie w najlepszej myśli w czasie niedoli i w czasie ucisku… Nigdy nie siadam dla zabawy w gronie wesołych… Czemu moja boleść trwa bez końca a moja rana jest nieuleczona i nie chce się goić? Jesteś mi jak strumień zawodny, jak wody niepewne. Tak jest też z każdym kogo zechce Pan u trapić i obarczyć cierpieniem. Ludzie będą oglądać porażkę, ale w tej porażce, bez wątpienia, ukryte jest zwycięstwo i triumf. Tu posłużę się zdaniem napisanym przez jedną z chrześcijańskich pisarek – L.B. Cowman w książce pt. „Strumienie na pustyni’: Największy triumf wiary polega na tym, aby się wyciszyć i duchowym wzrokiem widzieć Tego, który jest prawdziwym Bogiem. Ktoś inny jeszcze dodał: i pozwolić Bogu być Bogiem, resztę On sam dokładnie wykona.

Teraz popatrzmy na zwycięstwo i triumf Jezusa.

Dokładnym obrazem wszystkich naszych życiowych sytuacji zawsze będzie życie Jezusa na ziemi. Kiedy myślimy o krzyżu, widzimy drzewo na którym, rzymską metodą, uśmiercano przestępców. Jezusa z Nazaretu też to spotkało, choć przestępcą nie był. Jezus jednak takiemu krzyżowi zaprzeczył i powiedział: nikt mi życia nie odbiera, ja kładę je z własnej woli, aby je znowu wziąć. Oznacza to, że w rozumieniu Jezusa, Jego krzyżem nie był ten drewniany, który powodował cierpienie fizyczne; Jego krzyż zaczął się w betlejemskiej grocie wraz z wydanym przez Niego pierwszym dziecięcym płaczem. Ten krzyż trwał na ziemi przez całe 33 lata, aż do ostatniego krzyku na wzgórzu Golgoty i był chyba najcięższym krzyżem, bo w osamotnieniu.

Nie jest łatwo opisać śmierć wpisaną w plan ofiary przebłagania już na początku, gdy człowiek poszedł własną drogą. Trudno jest też zrozumieć miłość Boga do swojego stworzenia i gotowość spełnienia woli Ojca w osobie Syna. Siostra Beata Bednarz śpiewa w swojej „Pasji miłości” pieśń o Jezusie. (Jaka szkoda, że nie możecie słyszeć wyjątkowo pięknego podkładu muzycznego, który tu został zastosowany): On, zdradzony jak nikt, zraniony jak nikt. Miał siłę aby iść z miłością niosąc krzyż. Któż może pojąć dziś, jak wielki był to cud, za ciebie za mnie szedł – Jezus mój.

Zdradzony jak nikt, zraniony jak nikt… Zdradzony przez ucznia, odrzucony przez swoich a zraniony przez wroga, i opuszczony przez Ojca swojego. Czy zdołasz to pojąć jak bardzo musiało być to bolesne, gdy nie było nikogo kto by pomógł w czasie niedoli? Kiedy mówimy o krzyżu, to mówimy o krzyżu, który był końcem Jego życia a jednocześnie początkiem nowego życia, nie tylko Jezusa, ale i każdego Jego ucznia na ziemi; bo początek wieczności zaczyna się jak wiecie od ukrzyżowania siebie samego.

Prorocy Starego Testamentu gdy nawiedzał ich Boży Duch, ziemskie życie Jezusa widzieli w najbardziej przerażających obrazach jakich może doświadczyć człowiek na ziemi. To, o czym chcę teraz wspomnieć, jest oczywiście tutaj uproszczeniem, rzeczywistość była bardziej dramatyczna i nie sposób wyrazić jej ludzkim językiem. Izajasz, zwany też prorokiem mesjańskim, podał do publicznej wiadomości takie oto obrazy: [53,3,7,10] Wzgardzony był i opuszczony przez ludzi, mąż boleści, doświadczony w cierpieniu… Znęcano się nad nim, lecz on znosił to w pokorze i nie otworzył ust swoich… Ale to Panu upodobało się trapić go cierpieniem. Inny przekład mówi: zmiażdżyć cierpieniem [B.T.], albo [B.G.] zetrzeć go i niemocą trapić. Król Dawid pod wpływem Bożego Ducha ukazał również ziemski dramat Jezusa: [Ps.69,4,21.] Zmęczyłem się wołając, wyschło gardło moje. Zamroczyły się oczy moje od czekania na Boga mojego… Hańba skruszyła serce moje i sił mi zabrakło, oczekiwałem współczucia, ale nadaremnie i pocieszycieli, ale ich nie znalazłem.

Te prorocze słowa były wpisane w życiową drogę Jezusa. Widząc Jezusa opuszczonego, wzgardzonego i zhańbionego, nikt z nas nie dziwi się dwom uczniom idącym do Emaus, ani ich słowom: Był mężem, prorokiem mocarnym w czynie i w słowie…a to już trzeci dzień jak nasi zwierzchnicy wydali na niego wyrok śmierci i ukrzyżowali… a myśmy się spodziewali… Dla nich sprawa jest oczywista, oni są pewni przegranej; bo trzy dni temu widzieli Jego pogrzeb, więc teraz mówią o swojej daremnej wierze, która przestała istnieć.

Gdy zatem patrzymy na tę postać już umierającą, jest to widok przygnębiający Myślę również o tych, którzy znali osobiście Jezusa i stali pod krzyżem. Jezus nie był wtedy postrzegany jako ten, który odniósł zwycięstwo i triumf, lecz jako pokonany; pozostawiając na ten czas niespełnione obietnice. W momencie Jego śmierci niewątpliwie obecni byli tam także i ci, którzy słyszeli Jego słowa, wypowiedziane wcześniej: Ja Jestem drogą prawdą i życiem, Ja Jestem chlebem życia. Rozwalcie tę świątynię a Ja w trzech dniach odbuduję ją. Na żądanie kapłanów, faryzeuszy i narodu izraelskiego, wyrok śmierci wydany przez Piłata, wykonano rękami rzymskich oprawców. Z punktu widzenia ludzkiego, słowo „porażka” to mało na określenie tego, co się stało, to: hańba, wstyd i zelżywość, która skruszyła serce Jezusa.[Ps69,20]

Ciało wyschnięte jak glina na słońcu, przybite za życia do krzyża woła o to, o co każdy skazany miał prawo zawołać: o napój człowieczego miłosierdzia. Bezwzględni, rzymscy żołnierze z szyderczym uśmiechem podają ocet z żółcią i czekają aż Eliasz przyjdzie, by Go wybawić. Eliasz nie przyszedł a Jezus umarł. Co mogli myśleć ci, którzy słyszeli Jego słowa: Pierwej niż Abraham był, Ja Jestem… co mogli myśleć, powiedz!? Przecież jeszcze ciągle w ich uszach brzmiało: Ja Jestem! Ja i Ojciec mój jedno jesteśmy… Czyż zatem nie jest usprawiedliwione szydercze wyśmiewanie się: Ty który rozwalasz świątynie… ratuj samego siebie… niech teraz zstąpi z krzyża a uwierzymy w Niego.

Zwykle w oczach ludzi zwycięstwo kojarzy się z pokonaniem widocznego wroga. A najlepiej jest, gdy pokonany wróg jest silniejszy, mam tu na myśli Filistynów na czele z Goliatem. Natomiast w przypadku Jezusa rozumiemy że: Jego zwycięstwem była Jego śmierć a triumfem zmartwychwstanie. To jednak nastąpiło po drugiej stronie dramatycznych wydarzeń o których wspomniałem, a które oglądały ludzkie oczy. Na Golgocie nikt nie widział ani zwycięstwa, ani triumfu. W oczach ludzi była jedynie porażka i wielki zawód dla wszystkich, którzy mieli oczekiwania zgodne z obietnicą Jezusa: …ufajcie Ja zwyciężyłem świat.[E. Jana 16,33]

Kończąc swoje rozważanie, na podstawie mojej wiary, wybiegam myślą poza świat widzialny. Wierzę, że w nadchodzącym porządku społecznym najwyższym prawem, będzie prawo miłości. To prawo domaga się – już tu na ziemi – abyś zapomniał o sobie, a tego można się nauczyć tylko w czasie obecnym, w upadłym świecie na którym żyjemy. To właśnie ziemskie okoliczności dostarczają nam możliwości miłowania nawet nieprzyjaciół. Jezus dobrze o tym wiedział i dlatego dał polecenie, aby ich miłować. Nauka w tej ziemskiej szkole wychowania prowadzi do zwycięstwa a potem do triumfu. Nie możesz przeżyć życia jako chrześcijanin nie myśląc o swoim zwycięstwie i o swoim zmartwychwstaniu, które będzie twoim triumfem. Jezus przed Ojcem wyraził swoje pragnienie: Ojcze! Chcę aby ci, których mi dałeś byli ze mną, gdzie Ja jestem, aby oglądali chwałę moją, którą mi dałeś, gdyż umiłowałeś mnie przed założeniem świata.

Właśnie wtedy nastanie prawdziwe zwycięstwo i prawdziwy triumf, gdy ujrzy potomstwo swoje i owoc pracy swojej tam, w wieczności.

Czesław Budzyniak