Sędzia Heli był mężem nader dobrodusznym, lecz miał tę słabość, iż dwom synom swoim, Hofniemu i Pinechasowi, pozwolił robić, co tylko chcieli. Ta słabość ojca wyszła im na zgubę. Heli dożywszy wieku lat 98 zupełnie ociemniał i utracił siły. Pewnego dnia siedział na krześle u bramy, czekając na wieści z pola wielkiej bitwy, w której synowie jego dowodzili. Wtem zdała widać, pędzi człowiek jakiś, niechybnie poseł niosący wiadomość. Zgrzybiały staruszek nadstawia ucha i dłoń do niego troskliwie przykłada, bo mu się wydaje, jakby z daleka jakiś szmer dochodził. W końcu rzekł, mówiąc: „Cóż to za rozruch? Cóż te głosy znaczą?” Wtem przybiegł poseł, cały zdyszany; w postawie i głosie przebija się trwoga. Widać, okropne nowiny niesie. Stała się wielka porażka ludu. Izrael uciekł przed Filistynami. Skrzynia Boża wzięta jest. Dwaj synowie twoi polegli na polu. Cóż dziwnego, że staruszek na te słowa zemdlał i upadł na ziemię? Oto tragiczny koniec rodziny! Synowie smutną grali w niej rolę, aż ja ostatnim aktem zakończyli. Heli spadł z stołka na wznak u bramy, a złamawszy sobie szyję umarł. Heli względem swych synów okropny błąd popełnił. W Biblii czytamy o nim świadectwo, jako „wiedząc, iż na się przekleństwo przywodzili synowie jego, nie bronił im tego.” Któż zechce policzyć owe wszystkie błędy, które my wszyscy wobec dzieci naszych popełniamy? Tu grzeszą rodzice i nauczyciele, grzeszą duchowni i przyjaciele; tu trudno powiedzieć, kto byłby bez winy.
Ta ojczyzna nasza stanie się zdobyczą ogromnej armii, daleko większej, niż kiedykolwiek mocarze świata do boju stawili. Wojska Aleksandra i Napoleona były garstką ludzi, gdy je porównamy ze zastępami, które mam na myśli. Są to dzieci nasze, nasi synowie i nasze córki. Lat kilka jeszcze, a oni zajmą nasze ambony i nasze szkoły; oni fabrykami i sklepami zawładną, w izbach prawodawstwa zasiądą, okręty nasze zabiorą, a wszystko mienie i wszystkie zaszczyty nasze zagarną. Cała ojczyzna nasza, począwszy od wschodu aż do zachodu, w ręce ich przejdzie. Oni już idą, pochodu swego ni we dnie ni w nocy nie przerywając. Wkrótce tu będą, a wszystka ludność tej ojczyzny naszej ustąpi im miejsca, ba nawet chętnie ich woli się podda. Czy to panowanie okaże się dobrem albo czy zgubnym, zależeć będzie od przygotowania, jakie im damy. Znakomity mówca narodu rzymskiego, imieniem Cycero, nadmienia w swych pismach, że miał na składzie przygotowana sporą liczbę „przedmów” do dzieł rozmaitych, które sam chciał wydać lub innym oddać, według potrzeby. W takim położeniu znajdują się rodzice i nauczyciele wobec młodzieży; w mocy swej mają nie tylko przedmowę do historii życia swych dzieci, ale poniekąd całą jej osnowę. Od nich zależy, czy ona będzie wzniosłą i szlachetna lub też ohydna i przerażającą. Ciała ustawodawcze zaczynają się zajmować sprawami wychowania młodzieży. Nie ulega wątpliwości, iż ta kwesta jest nader ważną, ważniejsza niż inne rozprawy świeckie.
[…] [Zasady wychowania]
Nie folguj kaprysom jego ustawicznym i nie karm słodyczami, których się domaga. Ledwie ci z dziecka nieco odrośnie, już je widzisz z cygarem w ustach, w kłótni i wojnie z ulicznikami. Dzieci powinny nauczyć się słuchać i pełnić wiernie, co im rozkazano. Jeśli ich rodzice tego nie nauczą, to sami na siebie rózgę wychowali, a przytem swe dzieci do zguby przywiedli. Pomnij na Helego i dwóch synów jego.
Innym znowu błędem w skutkach równie zgubnym jest przestrzeganie ścisłej zasady bez względu na różnice, jaka się pojawia w charakterze dzieci. Taka znajdziecie w każdej rodzinie. Jedno dziecię jest bojaźliwe, drugie zaś zuchwałe; jedno nawet skąpe, a drugie rozrzutne; jedno ciche i spokojne, a drugie jak wicher. Rolnik sieje na roli pszenice, sadzi rzepę i ziemniaki. Cóż byście rzekli, gdyby w jesieni wszystkie te plony jedną i ta samą maszyną czyścił lub w jednym młynie mełł? Otóż mi się zdaje, że gorzej jeszcze czynią rodzice, którzy wszystkie dzieci jednako traktują. Takie wychowanie nie będzie właściwym. A zatem wielkiego trzeba rozsądku, aby charakter dziecięcia zrozumieć. Wielką surowością umysł burzliwy poskromisz;, lecz umysł lękliwy zgnieciesz i przytłumisz; przeciwnie znowu łagodna nagana lękliwe dziecię do poprawy wiedzie, lecz dla burzliwego wcale nie wystarczy. Lejcami z jedwabiu na próżno się silisz wstrzymać Bucefała.
W usposobieniu umysłu dziecka mamy wskazówki, jak je wychowywać; a przez te wskazówki sam Pan Bóg przemawia. Jest to ten sam głos, który przez umysłowe zdolności dziecięcia o przyszłym jego powołaniu stanowi. Nie gań dziecka za to, jeśli w początkach wydaje się tępym, a co do zdolności nie dotrzyma kroku z innymi dziećmi, daleko więcej rozwiniętymi. To wszystko jeszcze może się zmienić. Mieliśmy ludzi wielkich zdolności, którzy w dzieciństwie nic nie umieli. Tomasza z Akwinu, gdy chodził do szkoły, uczniowie „niemym wołem” przezywali, W późniejszych latach, gdy zasłynął z nauk, tego człowieka aniołem szkoły, orłem Brytanii w świecie ogłoszono. Cierpliwością i łagodnością niejedna trudność da się, przezwyciężyć. Pan Jezus cnót tych zawsze używał, a jeśli my wobec dzieci nieudolnych tak samo czynimy, błogosławione skutki osiągniemy. Jan Wesley schodząc w dół z ambony pocałował chłopca, co mu zaszedł drogę; to pocałowanie dziwne na Joysa wywarło wrażenie. Był przedtem chłopcem dosyć nikczemnym, a potem stał się kaznodzieją sławnym.
Trzecim błędem, który przy wychowaniu dzieci popełniamy, jest ta okoliczność, że często zanadto jednostronnie postępujemy, starając się o wykształcenie umysłu albo też ciała. W szczególności ten błąd tu zaznaczamy, że ludzie pomni o umysłowe i o moralne wykształcenie dzieci, o ciało i siły jego nie dbają. Oko przygasłe świadczy o nocach, które przy świetle nad książką spędzono; piersi zapadłe to skutki ślęczenia nad piórem i praca; policzki blade świadczą o braku ruchu na powietrzu. Umysłowe prace wszystek czas zabrały, a o zdrowiu ciała nie pamiętano. Czy z tym rezultatem jesteście spokojni? Wielkie skarby wiedzy zostały zebrane, lecz je w dziurawej skrzyni umieszczono. Wielkie bogactwa włożono w okręt, który je przewieść nie jest dosyć mocnym. Wielka nauka w wątłym ciele, to jakby szpada bez rękojeści. Cóż pomoże głowa bardzo oświecona, gdy jej plecy słabe nie są unieść w stanie? Według mego zdania jest korzystniejszą, gdy młody człowiek nie dużo umie, ale ma zdrowie dobre i stałe, iż się na drogę życia wybrać może, niż gdy się książkowa nauką nasycił, a przy tym zdrowie i siłę postradał.
Jakże z tym skarbem puści się w drogę i będzie w stanie walki życia staczać? Iluż to młodzieńców stało się ofiarą nierozumnych zasad własnych rodziców! Nabyli skarbów, nauki i wiedzy, iż wielkich rzeczy mogliby dokazać; lecz będąc słabego i wątłego zdrowia, ledwie przy życiu się utrzymali. Mogliby zasiąść w senacie i rządzie i armiom kraju zwycięsko dowodzić – a cóż dziś czynią? Lekarstwa na słabość żołądka szukają. Strzały Jowisza w ręku swoim maja, a z krzesła na nogi powstać nie mogą. Nasz Jerzy Washington w młodości swojej bardzo kiepsko czytał, bo prawie wcale do szkoły nie chodził, lecz jak ojczyźnie wyjednać wolność i wznieść ja do chwały, doskonale wiedział. Nauka szkolna jest nader potrzebną, lecz kosztem zdrowia ją okupywać nie jest rozumną.
Innym wielkim błędem, co do wychowania jest kształcenie umysłu a zaniedbywanie serca. Młodzieży naszej nie brak sposobności do uzyskania znacznej nauki. Szkoły nasze kwitną, tak szkoły ludowe jak szkoły wyższe. Ktokolwiek, choć trochę nauki pilnuje, znaczne skarby wiedzy uzyskać może, a to we wszelkich gałęziach nauki. Lecz przy tym wszystkim jednego potrzeba, mianowicie prawdziwego wykształcenia serca, czego ani matematyka, ani nauki przyrodnicze, ani znajomość starożytnych jeżyków dać nie mogą. In więcej nauk, tym więcej zdolności do złych uczynków, jeśli przy tym w sercu Pana Boga, nie ma. Tysiące przykładów tej prawdy dowodzą. Nauką można wiele dobrego zrobić, ale tak samo i dużo złego, stosownie do tego, czy jej do dobrych celów używamy, albo czy przeciwnie. Oto dolina, piękna, urodzajna. Nią płynie nęka jak wstęga srebrzysta. Po obu stronach widać żyzne pola i piękne łąki i bujne ogrody. Podczas posuchy jej obfitością wszystkie się poją. Nad brzegami rzeki wznoszą się młyny, stoją fabryki, bo siła wody obraca ich koła. Wszędzie przy pracy radość i dobrobyt. Wtem naraz chmury zalegają niebo; słońce się skryło, a coraz większe podnoszą się wiatry. Błysły błyskawice, huknęły pioruny i ziemia cała na wskroś zadrżała. Lunęły deszcze, leja się strugami, a wody rzeki wzbierają, wzbierają, aż w kilka chwil przekroczyły brzegi, przerwały tamy i okolice szeroko zalały. Gdzie piękne dotąd falowały zboża, widać jezioro szumiących bałwanów. Gdy obłok czarny powoli zniknął, a słońce pogodne znowu zajaśniało, ociekły wody i znów rzeką płyną. Ale jakże teraz piękna okolica przedstawia się oku? Chaty i zasiewy, młyny i fabryki – wszystko zniszczone. Ta sama rzeka, co była źródłem dobrobytu kraju, stała się przyczyna strasznego zniszczenia. Ogień ogrzewa mieszkanie rodziny i pędzi okręt płynący po morzu, lecz ten sam ogień ogarnąwszy wioskę albo wielkie miasto, jakże okropne sprowadza zniszczenie!
Do tych sił przyrody przyrównam naukę. Pod wodzą serca uświęconego błogosławione wydaje owoce; lecz serce bezbożne do strasznych rzeczy użyć jej może. Lepszy podły dureń, niż podły filozof.
Czwartym błędem w wychowaniu dzieci jest gwałtowne tłumienie ich wesołości, jakby się dzieci nie śmiały radować. Do tego często religii używają. Rodzice myślą, że pobożne dziecię musi zawsze milczeć i ze spuszczonymi oczyma chodzić, tak wolno, poważnie, jakby młody starzec. Religią pragną pokonać wesołość. Rodzice na świecie niejeden ucisk przeszli a w tym boju życia i wesołość serca i żywość umysłu stracili. Nie mogą wiec pojąć, jak dzieci niewinne mogą być wesołe, gdy im samym nieraz tak gorzko na sercu. Dziwią się nad tym i o lekkomyślność dzieci posądzają. Rodzice kochani! Nie gaście tych świateł w duszy waszych dzieci. Pan Bóg je w sercu dziecinnym zapalił. Nie tłamście niewinnej radości dziecięcia, lecz jeśli można sami się z nimi dziecinnie ubawcie. Małe ich ramiona nie potrafią jeszcze dźwigać ciężarów, które wy nosicie; oczka pałające są jeszcze za młode na zmarszczki starca, a nożęta zwinne nie potrafią chodzić krokiem pogrzebowym. Niech Bóg tym młodym sercom błogosławi! Teraz jest im pora zażywać swobody. Niech skaczą. śpiewają, cieszą się i bawią, a tak zbierają skarby zwinności i cielesnej siły, których im później będzie potrzeba. Gdy dziecię stroni od dziecinnych zabaw i z spuszczoną twarzą zamyślone siedzi, jest to smutnym znakiem, że się w życiu niczym nie zadowoli. Rozkaż skowronkom, aby nie śpiewały, zabroń jagniętom, aby nie skakały, lecz szły poważnie jak stare owce. Uczyń to wszystko, jeśli ci się uda; lecz dzieciom niewinnej wesołości nie broń.
Piątym błędem w wychowaniu dzieci jest odkładanie nauk moralnych na późniejsze czasy. Młodzież nasza rozwija się umysłowo niejednostajnie. Są dzieci, które w bardzo młodych latach pokazują zdolność do nauk; inne zaś w tym wieku są nierozwinięte. Dzieci uzdolnione musza się uczyć najróżniejszych rzeczy, łaciny, greki, arytmetyki; wszystko się im naraz do głowy pakuje. Z wielkim wysileniem robią postępy, z których się rodzice wielce radują. Niemały zasób nauk zebrały – lecz gdy w praktycznym życiu mają sobie radzić, tedy się okaże, że ich uzdolnienie bardzo jest skromnym. Ze względu na to radziłbym rodzicom, nie żądajcie od dzieci swych więcej, niż wykonać mogą. Nie jest dobrą rzeczą wkładać na ich umysł większe ciężary, niż unieść potrafią. Takie przeciążenie gorzko się odpłaci. Życzmy dzieciom naszym więcej odetchnienia na świeżym powietrzu, a nie żądajmy niemożliwych rzeczy.
Umysł człowieka nie musi zupełnie być biblioteka. Lecz jednej rzeczy koniecznie żądamy, to jest by zasady moralnego życia w umysły młode jak najwcześniej wszczepiano. Powiadają ludzie, że dzieci tych rzeczy jeszcze nie rozumieją. Prawda, nie zrozumieją, owszem się znudzą, gdy im nauki wiary i cnoty podajesz w frazesach, które ci samemu są ciemne i zimne. Lecz gdy dziecię czuje, że słowa twoje od serca pochodzą, gdy myśl twoich uwag jest mu zrozumiałą, bądź przekonanym, na żyzną role one padają. Spojrzyj po za siebie, przypomnij lata własnego dzieciństwa, a powiedz, kiedyż nauki wiary najmocniej serce dziecinne wzruszały? Czy to nie wtenczas, gdy ci matka twoja o Panu Jezusie opowiadała? Nie liczyłeś więcej, niż lat pięć lub sześć, lecz słowa matki mocno ci w duszy i sercu utkwiły. Co słowa ojca i matki głosiły, co matka pobożna nad łóżeczkiem twoim mile nuciła, gdy dziecię kochane do snu układała, to się dotąd w sercu jeszcze nie zatarło. Ja wskutek doświadczeń tego przekonania nabyłem, że w wieku lat siedmiu najbardziej się rozstrzyga, na jaka drogę człowiek później wejdzie. W tym czasie trzeba zasady cnoty w młode serca wpajać.
Nasze pokolenie wkrótce przeminie a po latach kilku już nas tu nie będzie. My wszyscy pod wpływem Ewangelii jesteśmy, a niema nikogo, co by go nie doznał. Droga do zbawienia jest wszystkim otwarta. Lecz gdy się światu nieco przypatrzymy, to poznajemy, jak zwyczajnie bywa. Kto był złodziejem, umiera złodziejem; kto pijanicą, umiera w pijaństwie; kto był bluźniercą, umiera bluźniercą. Wyjątki są, ale nie tak liczne, iżby zasadę samą obaliły. Cóż nam tedy pozostaje, jak się do dzieci naszych obrócić? Starajmy się o to, aby w ich sercach nasienie dobre owoc wydało, nim kąkol zejdzie. Gdy dobre nasienie się zakorzeni, to dla złego potem miejsca nie będzie. Słynny kaznodzieja Alfred Cookmann nawrócił się do Pana, gdy liczył lat dziesięć. Było to podczas nabożnego zgromadzenia w kościele metodystów; słowa kazania głęboko mu serce poruszyły Po nabożeństwie uklękło kilka osób około ołtarza, modląc się do Pana o dar Ducha świętego. Pachole Cookmann klęczało z osobna w pewnym zakątku zdała od innych, modląc się gorliwie. „Mój Jezu kochany – wołało cicho – Ty innych ratujesz, zbaw też i mnie”. W tej chwili przechodził jeden z starszych zboru. Widząc chłopaka w gorącej modlitwie zbliżył się do niego i prawe powyższe słowa usłyszał. Ukląkłszy obok pomodlił się Panu, a potem z chłopięciem zaczął rozmowę, której wynikiem było nawrócenie. Ile dusz ludzkich kazania Cookmanna w latach późniejszych do Pana przywiodły, któż powiedzieć może! W wieczności on przed obliczem Bożym świadectwo wydadzą. – Izaak Watts, wielki chrześcijański poeta, oddał swe serce Chrystusowi Panu, gdy wieku swego liczył lat dziewięć. Robert Hall, znany kaznodzieja Pański, nawrócił się licząc lat wieku dwanaście. Jonatan Edwards, jeden z największych mędrców Ameryki, znalazł Jezusa, gdy liczył lat siedem. O, daj nam Boże jak najwięcej mężów i niewiast chrześcijańskich, całe pokolenie ludzi świętobliwych, co Tobie w wierności serca swego służą! Kiedyż nań ono, o Panie, nastanie? Czy będzie nim przyszłe? Od was, kochani, od was to zależy. Dzieci wasze po was odziedziczą mienie i waszym imieniem nazywać się będą. Jakże te dzieci postępować będą? Czy z rodzin waszych wyjdą kaznodzieje, nauczyciele i słudzy Chrystusa? Czy wyjdą mężowie, których pamiątka trwać będzie na wieki; wyjdą niewiasty pobożne i prawe, pokolenie swoje wiodący do Pana? Albo czy z rodu waszego wyjdą bluźniercy, złoczyńcy i krzywoprzysięzcy, którzy imię wasze okryją sromotą? Nie daj tego Boże! Ale i my sami czyńmy, co możemy, by imię Chrystusa w sercach dzieci naszych uświęconym było.
Jako rodzice nie możecie się wyrzec odpowiedzialności. Bóg dał wam pole do pracy misyjnej, aniołowie jego patrzą pilnie na was, jak ja wykonacie. Nie zapominajmy, że nie tyle znaczy, czego my te dzieci słowami uczymy, ile to znaczy, jakimi nas widzą. Słowa, to prawda, mają swe znaczenie; lecz przykład piękny większy wpływ wywiera. My często życzymy, żeby nasze dzieci lepszymi były, niż sami jesteśmy, lecz to życzenie rzadko się spełnia, najczęściej bywa, że dzieci nie są lepsze od rodziców.
Na łożu śmiertelnym leżała matka. Życzyła jeszcze pożegnać się z dziećmi. Gdy wszystkie we łzach koło niej stanęły, każdemu z czułością podała rękę, prosząc usilnie, aby się koniecznie spotkali w niebie. Wśród łez i łkania jedno po drugim ślubowało matce, że drogą wiary postępować będą. W końcu przyszła kolej na syna starszego; liczył lat dwadzieścia i mało pociechy dotąd matce sprawił. Był to młodzieniec uparty, krnąbrny, w złym towarzystwie się obracający. Matka ująwszy rękę jego czule ja uścisnęła, a spojrzawszy w oczy tak się odezwała: „Teraz, mój Janie, przyrzeknij mi, nim umrę, że mi się pewnie do Pana nawrócisz i z matką i bracią w niebie się połączysz.” Młodzieniec zamilkł i spuścił oczy wzruszony do ziemi. Niejeden nawyk sobie przyzwyczaił, którego zrzec się nie miał ochoty. Lecz matka sędziwa nie ustawała, czułymi słowy do serca mówiąc: „Synu kochany, ty mi tej prośby odmówić nie możesz. Ja wkrótce pójdę, bo dreszcze śmierci mnie skruszają. Czyż się na wieki dziś rozstać mamy? Daj mi przyrzeczenie, że odtąd Panu serce swe oddasz, a kiedyś ze mną w niebie się złączysz!” Do głębi wzruszony stał przed swoją matką, drżąc na całym ciele, aż w końcu zwyciężył upór swego serca i łzami zalany zawisł na jej szyi, płacząc i wołając: „Ślubuje, matko, i chce to uczynić”. Ledwie te słowa z ust jego wyszły, zasnęła zbolała, biorąc z sobą obietnicę syna, która jej oblicze rozpromieniła. Młodzieniec dotrzymał przyrzeczenia swego; Z pomocą Bożą na nowa drogę życia wstąpił. Oby wszystkie dzieci rodzicom swoim tak ślubowały, a tą obietnicą wieczór ich żywota opromieniły! Do tego, Panie, daj pomocy z góry!
fragment książki „Na drogach życia”
To jest kopia (mirror) artykułu, który oryginalnie znajduje się pod adresem: http://www.swch.pl/index.html
Copyright (c) 1998-2000 Czytelnia Chrześcijanina
[http://www.czytelnia.Jezus.pl/].