W okresie pierwszych czterech lat mojego czynnego udziału w pracy kościelnej prowadziłem dwie klasy dla dorosłych w Szkole Niedzielnej, służyłem w licznych komitetach i kaplicach dwu kościołów. Były to dobre zbory, wypełnione dobrymi, prawdziwymi ludźmi. Jednak jednym ze stałych źródeł zniechęcenia był dla mnie fakt, że na tych zebraniach oddziałów szkoły niedzielnej, nauczycieli, komitetów, a nawet rad parafialnych występował zadziwiający brak szczerości. Nie, żeby ludzie kłamali. Po prostu mieliśmy niepisaną umowę, aby nie nalegać na prawdę, gdy wydawało się, że prawda może urazić uczucia przewodniczących lub kogoś innego, albo spowodować katastrofę. Czuliśmy wyraźnie, że szczerość byłaby w tych wypadkach okrutna lub pozbawiona taktu. W rezultacie żyliśmy w świecie subtelnej dwoistości, której my, chrześcijanie staliśmy się przyczyną sprawczą.
Możecie powiedzieć, że nie dotyczy to waszego zboru, kościoła. Ale rozmawiałem o tym z tak wielu przywódcami i laikami w różnych denominacjach, że jestem przeświadczony o powszechnej niemal prawdziwości moich obserwacji.
Pomimo że zawsze desperacko starałem się być szczerym i uczciwym, nawet na wymienionych powyżej zebraniach, jednak doszedłem tylko do zrozumienia, że prawdziwa szczerość posiada bardzo zwodniczą i nieuchwytną właściwość… szczególnie wśród tych spośród nas, którzy nazywają się chrześcijanami. Nasze nieodparte dążenie, aby być uznani przez innych, aby dostosować się do naszych czasów, skłania nas do wychowania dzieci na pokolenie małych kłamców, którzy nawet nie zdają sobie sprawy ze swojego zakłamania. Jak to słusznie wykazywało ostatnio wielu myślących ludzi, obecne wciąż rosnące zepsucie moralne w naszym kraju należy przypisać nie tyle zaniedbanym, mieszkającym w slumsach rodzicom, ile nam, przedstawicielom średnich i wyższych klas społecznych amerykańskich wiernych, laickich i duchownych.
Po więcej zapraszam na mój blog z używanymi książkami – http://ocalodzapomnienia.blogspot.com/