Ewangelia Łukasza 10:25-37

Każdy człowiek, w tym szczególnie chrześcijanin powinien być wrażliwy na problemy innych ludzi.
(Jak 2:8-9): „Jeśli jednak wypełniacie zgodnie z Pismem królewskie przykazanie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego, dobrze czynicie. Lecz jeśli czynicie różnicę między osobami, popełniacie grzech i jesteście uznani przez zakon za przestępców”.

Jest to królewskie przykazanie, w którym Chrystus streścił całe prawo na temat stosunku człowieka do człowieka. Dojrzały chrześcijanin nie troszczy się tylko o siebie, tylko o swoje zbawienie, tylko o swoje potrzeby. Kontekstem tego fragmentu jest troszczenie się nie tylko o problemy materialne, ale także, a może przede wszystkim – potrzeby duchowe.

W tym fragmencie jest jeszcze jedna ważna zasada – mamy kochać bliźniego, jak siebie samego. Dla wielu z nas problemem jest zaakceptowanie siebie samego, czyli życie w nie przebaczeniu wobec swojej osoby. Jeżeli mamy kochać bliźniego jak siebie samego, to najpierw musimy uporządkować sprawy akceptacji samego siebie przed Panem Bogiem.

Czy mamy w sercu troskę o potrzeby duchowe ludzi? Apostoł Jakub motywuje nas do udzielenia samym sobie odpowiedzi na to pytanie.
(Jak 2:1-6): „Bracia moi, nie czyńcie różnicy między osobami przy wyznawaniu wiary w Jezusa Chrystusa, naszego Pana chwały. Bo gdyby na wasze zgromadzenie przyszedł człowiek ze złotymi pierścieniami na palcach i we wspaniałej szacie, a przyszedłby też ubogi w nędznej szacie, a wy zwrócilibyście oczy na tego, który nosi wspaniałą szatę i powiedzielibyście: Ty usiądź tu wygodnie, a ubogiemu powiedzielibyście: Ty stań sobie tam lub usiądź u podnóżka mego, to czyż nie uczyniliście różnicy między sobą i nie staliście się sędziami, którzy fałszywie rozumują? Posłuchajcie, bracia moi umiłowani! Czyż to nie Bóg wybrał ubogich w oczach świata, aby byli bogatymi w wierze i dziedzicami Królestwa, obiecanego tym, którzy go miłują? Wy zaś wzgardziliście ubogim. Czyż nie bogacze ciemiężą was i nie oni ciągną was do sądów?”

Nie wszyscy jednakowo ładnie pachniemy. Pan Bóg jednakowo wszystkich nas kocha i chce zbawić. Bóg pragnie, żeby wszyscy, którzy chcą przyjść do Niego znaleźli miejsce wśród nas. Dojrzały chrześcijanin nie osądza ludzi po wyglądzie, czy zapachu. Istotne jest, żebyśmy stawiali sobie i szczerze odpowiadali na pytania. Na ile kochamy innych ludzi? Na ile postrzegamy siebie oraz innych tak, jak wybrał i zaakceptował nas Bóg? Czy patrzymy na potrzeby innych ludzi z Bożego punktu widzenia?

Z perspektywy Bożej miłości powinniśmy osobiście przeżyć objawienie, które wynika z przesłania, jakże znanego nam wszystkim fragmentu Bożego Słowa.
(1Kor 13:1-3): „Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym. I choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie tajemnice, i posiadał całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary, tak żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I choćbym rozdał całe mienie swoje, i choćbym ciało swoje wydał na spalenie, a miłości bym nie miał, nic mi to nie pomoże.”

Apostoł Piotr gościł kiedyś w domu Szymona garbarza w Joppie nad morzem. Biblia mówi, że pewnego razu rankiem modlił się na dachu domu. Czy ten zwyczaj modlitwy na dachu był wtedy powszechny? Bliżej nieba? Odpowiedź jest bardzo prosta. W tym domu była garbarnia, w której wyprawiano skóry, więc w jego wnętrzu musiało bardzo śmierdzieć. Mieszkańcy tego domu też zapewne nie najlepiej pachnieli. Piotr, ze względu na swoją wrażliwość zapachową, mógł wybrać inny dom na gościnę. Jednak, czy wtedy Pan Bóg tak szybko użyłby go do objawienia, które w konsekwencji zmieniło stanowisko chrześcijan pochodzenia żydowskiego do pogan, a w konsekwencji do nas?

Zasłyszane zdarzenie, nie wiem, czy autentyczne, w jednym ze zborów w Stanach Zjednoczonych. Pewien pastor miał usługiwać na nabożeństwie dla młodzieży z okolicznych zborów. Rozpoczęło się nabożeństwo, było wspaniałe, głośne młodzieżowe uwielbienie. W pewnym momencie wszedł na salę człowiek w obdartym ubraniu, był brudny i nie zbyt pachnący. Zajął miejsce w jednym z pierwszych rzędów. Uczestnicy, którzy siedzieli obok niego zaczęli się odsuwać, wskazywać go palcami. Skończyło się uwielbienie i zaczęto rozglądać się za mającym usługiwać pastorem. Nagle wstał ów zaniedbany człowiek i podszedł do kazalnicy. Na oczach wszystkich zaczął zdejmować zniszczone ubranie i zmazywać makijaż, który tak zmienił jego twarz. Okazało się, że pod przebraniem miał inne, czyste ubranie i był poszukiwanym usługującym pastorem. Kazanie rozpoczął od znanego fragmentu.
(Jak 2:8-9): „Jeśli jednak wypełniacie zgodnie z Pismem królewskie przykazanie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego, dobrze czynicie. Lecz jeśli czynicie różnicę między osobami, popełniacie grzech i jesteście uznani przez zakon za przestępców.”

Dla uczestników tego nabożeństwa, to była wspaniała lekcja wrażliwości. Tak, jak lekcją dla każdego z nas jest przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (Łuk 10:25-37). W tym fragmencie Ewangelista Łukasz relacjonuje pewną sytuację oraz dialog Pana Jezusa i uczonego w zakonie.

Pan Jezus opowiedział przypowieść o miłosiernym Samarytaninie w reakcji na prowokacyjne pytanie uczonego.
(Łuk 10:25): „A oto pewien uczony w zakonie wystąpił i wystawiając go na próbę, rzekł: Nauczycielu, co mam czynić, aby dostąpić żywota wiecznego?”

Chrystus zmotywował go do poszukiwania odpowiedzi, stawiając pytanie (Łuk 10:26): „Co napisano w zakonie? Jak czytasz?”. Uczony odpowiedział na swoje pytanie znanymi mu fragmentami Tory.
(5Moj 6:5): „Będziesz tedy miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej siły swojej.”

(3Moj 19:18): „(…) będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Jam jest Pan!”

Uczony doskonale znał te słowa i wiedział, że były Bożym nakazem, streszczeniem dekalogu. Pan Jezus potwierdził jego znajomość litery prawa (Łuk 10:28): „Rzekł mu więc: Dobrze odpowiedziałeś (…)”. Jednak Chrystus wyraźnie skierował jego uwagę na dające życie – wykonywanie Bożego Słowa (Łuk 10:28): „(…) czyń to, a będziesz żył”.

W Bożym zamyśle była znajomość i wykonywanie Prawa (5Moj 6:6): „Niechaj słowa te, które Ja ci dziś nakazuję, będą w twoim sercu”. Pan Jezus skupił jego uwagę na praktycznej wartości prawa miłości, które bez uczynków miłosierdzia staje się martwe.

Warto zwrócić uwagę na to, że Chrystus odniósł się od razu do Pisma, zadając mu pytanie (Łuk 10:26): „Co napisano w zakonie? Jak czytasz?”, a nie do tradycji żydowskiej, czy innych źródeł wiedzy. Szukając odpowiedzi na pytania dotyczące naszego życia, nawet te najtrudniejsze, zawsze najpierw sięgajmy do żywego Słowa Bożego zawartego w Biblii.

Próbą usprawiedliwienia się uczonego było kolejne prowokujące pytanie (Łuk 10: 29): „(…) A kto jest bliźnim moim?”. Odpowiedź na poprzednie pytanie była dla niego zbyt prosta. Jako uczony w Prawie, żądał prawnej odpowiedzi.

Dosłowne znaczenie wyrazu „bliźni” oznacza kogoś, kto jest blisko. Interpretacja prawna sugeruje, że im bliżej jesteśmy człowieka, tym więcej mamy wobec niego zobowiązań. Skoro tak, to niektórzy ludzie mogą być od nas tak bardzo oddaleni, że przestajemy już ich postrzegać jako naszych bliźnich.

Zamieszanie spowodowane koncentrowaniem się na literze Prawa powodowało rażące odstępstwa od pierwotnej interpretacji, nawet w zakresie więzi rodzinnych.
(Mat 15:4-6): „Wszak Bóg powiedział: Czcij ojca i matkę, oraz: Kto złorzeczy ojcu lub matce, niech poniesie śmierć. A wy powiadacie: Ktokolwiek by rzekł ojcu lub matce: To, co się ode mnie jako pomoc należy, jest darem na ofiarę, nie musi czcić ani ojca swego, ani matki swojej; tak to unieważniliście słowo Boże przez naukę swoją.”

Takie prawne rozumowanie skutkowało jednak przede wszystkim stosunkiem Żydów do ludzi z zewnątrz, np. Samarytan. Nie pozostawiającą niedomówień odpowiedzią Pana Jezusa była przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Dała nowe światło na pojęcie „bliskości” i „bliźniego”. Bez względu na ich ludzkie pojmowanie, jako odległość, czy jako relacja społeczna.

Kapłani i Lewici sprawowali służbę świątynną w Jerozolimie. Nie wszyscy kapłani i Lewici mieszkali w Jerozolimie. Np. kapłan Zachariasz mieszkał w innym mieście w górach Judy (Łuk 1:39). Źródła historyczne podają, że wielu kapłanów mieszkało w Jerychu. To może być ważnym kontekstem, bowiem Prawo stanowiło, że posługa kapłańska była skoncentrowana na służbie w świątyni, przy ołtarzu.
(4Moj 18:5-7): „Wy będziecie wykonywali służbę w świątyni i służbę przy ołtarzu, aby nie było już gniewu na synów izraelskich. A oto Ja wybrałem spośród synów izraelskich waszych braci Lewitów. Oni są wam oddani jako dar dla Pana, aby pełnili służbę przy Namiocie Zgromadzenia. Ty zaś ze swoimi synami będziecie pilnowali waszego kapłaństwa w każdej sprawie dotyczącej ołtarza i tego, co jest poza zasłoną. Przy tym będziecie usługiwali. Służbę waszego kapłaństwa daję wam jako wolny dar. Obcy zaś, który się zbliży, poniesie śmierć.”

Pan Jezus opowiada, że kapłan i Lewita byli w drodze z Jerozolimy do Jerycha, więc nie byli bezpośrednio w służbie świątynnej. Nie twierdzę, że kapłanem było się tylko w świątyni, ale Biblia mówi, że kapłaństwo dotyczyło służby świątynnej. Ta duchowa zasada została przeniesiona na kapłaństwo Nowego Przymierza.
(1Pio 2:5): „I wy sami jako kamienie żywe budujcie się w dom duchowy, w kapłaństwo święte, aby składać duchowe ofiary przyjemne Bogu przez Jezusa Chrystusa.”

Kapłan i Lewita przeszli obok leżącego, prawdopodobnie nie dającego oznak życia człowieka. Przepisy zakonu, co prawda zakazywały zanieczyszczania się przy zwłokach.
(3Moj 21:1-2): „I rzekł Pan do Mojżesza: Przemów do kapłanów, synów Aarona, i powiedz im: Niechaj się nikt z nich nie zanieczyści z powodu zmarłego z jego ludu, a tylko z powodu swojego najbliższego krewnego (…)”

Tylko kapłani „w urzędzie” pełniąc bezpośrednio służbę w świątyni mieli jeszcze bardziej zaostrzone prawo.
(3Moj 21:10-12): „A kapłan w gronie swoich braci najwyższy godnością, na którego głowę została wylana oliwa namaszczenia i którego ręce zostały upoważnione przez włożenie na niego świętych szat, nie będzie rozwichrzał włosów głowy swojej ani swoich szat rozdzierał. Nie przystąpi do zwłok żadnego zmarłego (…) Nie wyjdzie ze świątyni, by nie zbezcześcić świątyni swego Boga, gdyż jest poświęcony oliwą namaszczenia swego Boga.”

Natomiast każdego Izraelitę, w tym także kapłana i Lewitę niepełniącego w określonym czasie bezpośredniej służby w świątyni, obowiązywało prawo oczyszczenia.
(4Moj 19:11-13): „Kto dotknie jakiegokolwiek zmarłego człowieka, będzie nieczysty przez siedem dni. Powinien on oczyścić się wodą oczyszczenia trzeciego dnia i siódmego dnia i wtedy będzie czysty. A jeżeli się nie oczyści trzeciego i siódmego dnia, nie będzie czysty. Każdy, kto dotknie umarłego, to jest człowieka, który umarł, a nie oczyści się, ten skala przybytek Pana. Taki człowiek będzie wytracony z Izraela. Ponieważ nie został skropiony wodą oczyszczenia, jest nieczysty i jego nieczystość pozostaje na stałe na nim.”

Odległość z Jerycha do Jerozolimy można przejść w ciągu jednego dnia, więc zachowanie tych prawnych terminów oczyszczenia było wykonalne. Pan Bóg zawsze wymagał uświęcenia, ale też dawał możliwość do oczyszczenia się. Także ta duchowa zasada jest przeniesiona do Nowego Przymierza.
(1Jan 1:9): „Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości.”

Tak, więc literalne i wybiórcze przestrzeganie zasad prawa może być usprawiedliwieniem dla każdego ludzkiego postępowania. Nie oceniam zachowania przepisów prawa przez kapłana i Lewitę. Pan Bóg ustanowił dla nich szczególne przepisy świętości. Jednak nie przepisy miały być celem, lecz ich przestrzeganie w bezpośredniej służbie w Bożej obecności.

Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jest odpowiedzią na pytanie: Kto jest moim bliźnim? Szczera odpowiedź na to pytanie jest jednoznaczna – każdy, kto potrzebuje pomocy.

Historia opowiada o podróży z Jerozolimy do Jerycha. Ciekawą rzeczą jest to, że greckie słowo, użyte w odniesieniu do podróży jest tym samym słowem, którego używa się w Nowym Testamencie w odniesieniu do wiary chrześcijańskiej, jako drogi.

Przypowieść jest więc opowiadaniem o drodze, która przemienia nasze pojmowanie Boga i człowieka. Użyte przez Jezusa określenia „pewien” i „jakiś” w stosunku do występujących w przypowieści postaci, sugeruje, że nie należy przywiązywać zbytniej wagi do ich aktualnej roli w opowiadaniu. Każdy z nas może być tym, który potrzebuje pomocy. Tym, który tej pomocy udzieli lub tym, który nie udzieli pomocy potrzebującemu.

Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie dotyczy duchowych postaw ludzi. Samarytanin jest przykładem duchowej postawy człowieka, dla którego prawo nie stało się barierą w udzieleniu pomocy innemu człowiekowi. W przeciwieństwie do duchowej postawy kapłana i Lewity, którzy zaistniałą sytuację postrzegali tylko jako powód do zanieczyszczenia.

Raczej nie doszukiwałbym się alegorycznych interpretacji postaci z tej przypowieści. Także nie utożsamiałbym postaci z konkretnymi osobami. W tym szczególnie postaci Samarytanina z osobą Pana Jezusa. Chrystus zawsze kończył swoje dzieła na Bożą chwałę. Gdy do zmarłych mówił wstań – to od razu powstawali. Gdy uzdrawiał chorych – od razu wstawali, np. teściowa Szymona. Nawet gdy uzdrowił dziesięciu trędowatych (Łuk 17:12-19), to dzieło było skończone. Przyjęcie uzdrowienia i oddanie Bogu chwały zależało już tylko od ich wiary, a nie od tego, że coś było niedokończone w ich uzdrowieniu. Na marginesie, w tej historii, jedyny, który oddał chwałę Bogu był Samarytaninem.

Jeśli już doszukujemy się postaci Jezusa w tej przypowieści, to widziałbym ją w leżącym człowieku.
(Mat 25:31-46): „A gdy przyjdzie Syn Człowieczy w chwale swojej (…), wtedy zasiądzie na tronie swej chwały. I będą zgromadzone przed nim wszystkie narody, i odłączy jedne od drugich, jak pasterz odłącza owce od kozłów. I ustawi owce po swojej prawicy, a kozły po lewicy. Wtedy powie król tym po swojej prawicy: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mego, odziedziczcie Królestwo, przygotowane dla was od założenia świata. Albowiem łaknąłem, a daliście mi jeść, pragnąłem, a daliście mi pić, byłem przychodniem, a przyjęliście mnie, byłem nagi, a przyodzialiście mnie, byłem chory, a odwiedzaliście mnie, byłem w więzieniu, a przychodziliście do mnie. (…) A król, odpowiadając, powie im: Zaprawdę powiadam wam, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście. (…) Wtedy powie i tym po lewicy: Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, zgotowany diabłu i jego aniołom. Albowiem łaknąłem, a nie daliście mi jeść, pragnąłem, a nie daliście mi pić. Byłem przychodniem, a nie przyjęliście mnie, nagim, a nie przyodzialiście mnie, chorym i w więzieniu i nie odwiedziliście mnie. (…) Wtedy im odpowie tymi słowy: Zaprawdę powiadam wam, czegokolwiek nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, i mnie nie uczyniliście. I odejdą ci na kaźń wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego.”

Zestawiając te ważne słowa Pana Jezusa z przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie, widzimy, że jej pierwotnym znaczeniem jest okazywanie miłosierdzia wobec potrzebującego pomocy człowieka.

Kiedy uczony w Prawie zapytał o to, kto jest jego bliźnim, to zapewne chciał określić zakres swoich zobowiązań. Chciał wiedzieć, co powinien zrobić, a czego robić nie musi. Jednocześnie samo pytanie stawiało go w centrum. W pytaniu zawarte jest założenie, że mamy już bliźnich i musimy jedynie określić, kim oni są dla nas.

Tymczasem odpowiedź Jezusa, której udziela poprzez opis postępowania Samarytanina, wprowadza go w nowy obszar – bliźnim stał się Samarytanin działający w oparciu o miłosierdzie. Samarytanin ulitował się nad rannym i udzielił mu pierwszej pomocy. Opatrzył rany, zdezynfekował oliwą i winem. Zaopiekował się nim i poniósł koszty tej opieki. Taka odpowiedź postawiła w centrum człowieka potrzebującego pomocy.

Prawdziwe współczucie nieraz niweczy nasze plany i prowadzi nas w nieoczekiwane miejsca naszego chrześcijaństwa. Jeśli zdobędziemy się na odwagę dostrzeżenia potrzeby udzielenia pomocy, to nieraz możemy nie przewidzieć, jakie wynikną dla nas z tego konsekwencje. To są także koszty naszego chrześcijaństwa.

Jest to przypowieść o sferze duchowej widocznej w postawach ludzkich. Człowiek może sprawiać wrażenie pewnego siebie, mocno stąpającego po ziemi, lecz jego dusza może wołać o pomoc. W oczach człowieka poranionego i obrabowanego duchowo jest wołanie o pomoc, o uwolnienie i ożywienie jego ducha. Biblia w wielu miejscach mówi o oczach serca i oczach duszy.

W tej przypowieści mamy do czynienia z trzema duchowymi postawami wobec potrzebującego pomocy człowieka.

1. Postawa „zaborcy”, która okrada człowieka duchowo, a nawet może go doprowadzić do śmierci duchowej. Biblia mówi, że (Jan 10:10): „Złodziej przychodzi tylko po to, by kraść, zarzynać i wytracać. Ja przyszedłem, aby miały życie i obfitowały”. Pan Bóg włożył w serce człowieka wieczność i diabeł chce go z tego okraść i duchowo uśmiercić. Może to być duchowa postawa człowieka, którego diabeł używa, żeby zająć nasz umysł i odwieść od Bożej woli dla naszego życia. To może być także postawa człowieka, który ciągle potrzebuje duchowej pomocy, ale nie leży w jego zamiarze poddać się Bogu. Okrada nas z czasu, który możemy lepiej spożytkować na Bożą chwałę.

2. Kapłan i Lewita reprezentują postawę – „duchowe JA”, czy może raczej „uduchowione JA”. Jest to postawa religijności, która nie pozbawia duchowego wzroku. Oni zobaczyli leżącego i poszli dalej. Jest to postawa – „moje zbawienie”. Jest to postawa – „od nabożeństwa do nabożeństwa”, po zakończeniu których przechodzimy obok problemów duchowych innych ludzi, koncentrując się na własnych. Słowo Boże co prawda mówi, żeby każdy sprawował swoje zbawienie (Flp 2:12). Biblia jednak także mówi, ze jesteśmy kapłanami Boga żywego. Kapłan, czyli wierzący i usługujący w każdej sytuacji, nie może żyć w postawie „co moje, to moje”.

3. Postawa Samarytanina to duchowa postawa – „dawcy”. To postawa dzielenia się Bożą miłością w praktyczny sposób. Dwa denary, w tamtych czasach, to suma przewyższająca koszty utrzymania człowieka przez dwa dni. Samarytanin poświęcił swój czas i poniósł koszty pomocy. Tak, jak Bóg podzielił się z człowiekiem dając mu zbawienie do życia wiecznego przez ofiarę Chrystusa.

Z takich duchowych postaw będziemy rozliczeni przed sądem Chrystusowym. Rozwój dojrzałości chrześcijańskiej zależy od naszej postawy duchowej. Diabeł zawsze dąży do tego byśmy przyjmowali postawę inną niż „dawca”. Diabłu zależy na naszej śmierci duchowej. Będzie nas usiłował zniszczyć, zubożyć duchowo przez oddziaływanie na nas ludzi z postawą „zaborcy”. Będzie także prowokował sytuacje byśmy zamknęli się w postawie „duchowe JA”. Obie postawy powodują zamknięcie się i koncentrację na sobie.

Jednak przede wszystkim Pan Bóg oczekuje od nas zmiany myślenia. Skoncentrowany na sobie uczony musiał odpowiedzieć na pytanie Jezusa (Łuk 10:36): „Który z tych trzech, zdaniem twoim, był bliźnim temu, który wpadł w ręce zbójców?”. Istotne jest to, że nie odpowiedział krótko – Samarytanin, lecz dokonał pozytywnej oceny jego postawy.

Odpowiedział słowami, które potwierdzały zmianę jego myślenia (Łuk 10:37): „(…) Ten, który się ulitował nad nim”. Samarytanin nie był już dla niego pogardzanym odstępcą, lecz „tym, który się ulitował”. Dostrzegł, że tożsamość Samarytanina uległa zmianie i w wyniku tego wydarzenia, stał się duchowym „dawcą”. Stał się wykonawcą Bożego Prawa. Natomiast kapłan i Lewita nie zmienili swojej tożsamości i pozostali w postawie „duchowe JA”. Pozostali znawcami, ale nie wykonawcami Bożego Zakonu.

Każda odpowiedź Pana Jezusa miała podtekst duchowy, zmuszający pytającego do refleksji. Uczony chciał uzyskać odpowiedź na bardzo konkretne pytanie (Łuk 10:25): „(…) Nauczycielu, co mam czynić, aby dostąpić żywota wiecznego?”. Otrzymał nie tylko jednoznaczną odpowiedź, ale także dzięki temu, że samodzielnie wyciągnął wnioski, zyskał motywację do jej zastosowania w swoim osobistym życiu (Łuk 10:37): „(…) Rzekł mu Jezus: Idź, i ty czyń podobnie”.

Chrystus nakierował naszą uwagę na to, że uczynki są ważne, lecz są tylko konsekwencją tego, co Bóg włożył w serce każdego człowieka – życie wieczne.
(Kaz 3:9-11): „Jaki pożytek ma pracujący z tego, że się trudzi? Widziałem żmudne zadania, które Bóg zadał ludziom, aby się nimi trudzili. Wszystko pięknie uczynił w swoim czasie, nawet wieczność włożył w ich serca; a jednak człowiek nie może pojąć dzieła, którego dokonał Bóg od początku do końca.”

Opowiedziana przez Jezusa przypowieść o miłosiernym Samarytaninie powinna zwrócić naszą uwagę na to, że szatan wykrada z serca człowieka to, co najcenniejsze, pozostawiając go obrabowanym duchowo. Zadaniem każdego wierzącego jest przyjść takiemu człowiekowi z pomocą. Głoszenie dobrej nowiny o ratunku, to bardzo ważny element służby chrześcijańskiej, lecz ponoszenie kosztów i zapewnienie opieki uratowanemu musi być jej dopełnieniem.

Byłem w Izraelu. Widziałem z bliska górską drogę, która wiedzie z Jerozolimy do Jerycha. Jest ona wykuta w poprzek skalistych zboczy i tak wąska, że nie sposób nie zauważyć na niej leżącego człowieka.

Ciekawą rzeczą jest to, że wybudowano tam klasztor (tzw. „obrządku ormiańskiego”), który przegradza tę drogę. Żyją tam ludzie, którzy uważają się za Boże sługi. Być może jest to pewien symbol tego, że życie w izolacji nie spowoduje już wśród literalnych „następców kapłanów i Lewitów” zachowania opisanego w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie.
(Łuk 10:31-32): „Przypadkiem szedł tą drogą jakiś kapłan i zobaczywszy go, przeszedł mimo. Podobnie i Lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, przeszedł mimo.”

Chwała Bogu za to, że powołał także ciebie i mnie jako duchowych następców kapłanów i (2Kor 3:6): „uzdolnił nas, abyśmy byli sługami nowego przymierza, nie litery, lecz ducha, bo litera zabija, duch zaś ożywia”. Ważną lekcją dla nas może być to, że będziemy rozliczeni przed Bogiem z tego, co zrobiliśmy dla bliźniego, ale także z tego, czego dla niego nie zrobiliśmy.
(Jak 4:17): „Kto więc umie dobrze czynić, a nie czyni, dopuszcza się grzechu.”

Bogdan Podlecki