Ewangelia, którą głosimy #4

Pewność zbawienia – czy jesteś zgubiony, czy zbawiony? – Oswald J. Smith

CO TO ZNACZY, WIERZYĆ ?

Był czas w moim życiu, kiedy nie wiedziałem, czy jestem zbawiony czy zgubiony. Pamiętam, kiedy pracowałem w pewnej wielkiej firmie w Toronto i kiedy przenosiłem zlecenia z jednego oddziału tego przedsiębiorstwa do drugiego. Gdy przemierzałem długie korytarze tej firmy, nie interesowałem się treścią zleceń, jakie przenosiłem z jednego do drugiego oddziału. Natomiast zadawałem sobie tylko jedno pytanie: „Czy jestem zbawiony, czy zgubiony?”

Po pewnym czasie opuściłem pracę w tej firmie i zostałem wysłany przez Kanadyjskie Towarzystwo Biblijne jako kolporter Biblii do Muskoka, gdzie były wielkie amerykańskie tereny rozrywkowe. Lecz kiedy przemierzałem zakurzone drogi wiejskie z plecakiem pełnym Biblii, nie widziałem ani pięknych jezior i rzek, ani wspaniałych kwiatów i wiecznej zieloności traw. Nie słyszałem też śpiewu ptaków. Wciąż natomiast zadawałem sobie to samo pytanie: „Panie, czy jestem zbawiony, czy zgubiony? Jeślim zgubiony, to daj mi znak, abym mógł być zbawiony, jeśli zaś jestem zbawiony, to daj mi znak, bym się mógł rozradować w Twoim zbawieniu.” Lecz minęło lato i skończyła się moja praca kolporterska, a wróciwszy do Toronto, nadal nie wiedziałem, czy jestem przeznaczony dla niebios czy dla piekieł.

W pierwszą niedzielę po moim powrocie, poszedłem do kościoła ewangelicko-reformowanego i gdy usiadłem na chórze, pochyliłem głowę i modliłem się, aby pastor przemówił tym razem o zbawiającej wierze i w ten sposób rozwiązał mój problem. Wreszcie pastor Mac Phersnn wszedł na katedrę i zaczęło się nabożeństwo. I rzeczywiście, tym razem przemawiał on na temat wiary. Słuchałem w najwyższym napięciu, lecz po nabożeństwie, z setkami innych uczestników, wyszedłem w ciemność nocy, nadal nie wiedząc, czy jestem zbawiony czy zgubiony.

Dlaczego? Czyżby dlatego, że dr Mac Pherson nie głosił Ewangelii? Ale przecież on głosił Ewangelię. Przecież nieraz powtarzał: „Wierz w Pana Jezusa Chrystusa, a będziesz zbawiony.” Jakaż więc była przyczyna mojej nieświadomości? Niech mi wolno będzie odpowiedzieć. W czasie swego przemówienia, kaznodzieja ani razu nie powiedział co ma na myśli, mówiąc o wierze i posługując się słowem „wierzyć”. I to właśnie było moim problemem. Nigdy bowiem, ani przez chwilę, nie przestawałem wierzyć. Od czasów dzieciństwa wierzyłem tak, jak wierzę, a mimo to nie wiedziałem wówczas, czy jestem chrześcijaninem czy nie.

Widzicie zatem, nie było w naszym mieście ani ateistów, ani agnostyków, ani sceptyków, nigdy też nie słyszałem o niewierzących, każdy bowiem uważał się za wierzącego. Niektórzy byli alkoholikami, inni klęli i używali nieprzyzwoitych słów, wielu kłamało, a nawet kradło. I jeśli nawet wszyscy ci ludzie nie przyznawali się do chrześcijaństwa, to jednak wszyscy oni mieli jakąś wiarę czy wierzenia religijne. Nie było wśród nich nikogo, kto by kwestionował prawdziwość Słowa Bożego.

W podobnej sytuacji znajdują się miliony ludzi. Spotykałem takich ludzi wszędzie, dokądkolwiek się udawałem. W dawnej Rosji, w Hiszpanii, we Włoszech i wielu innych krajach Europy, jak również w Ameryce są dosłownie miliony takich, którzy wierzą, ale nie są zbawieni. Jeśli zatem miliony wierzą w Chrystusa, nie będąc chrześcijanami, to co to znaczy? Pewnego dnia przejrzałem niewielką książeczkę, używaną tak często przez królową Marię w jej osobistej pracy; była to książeczka Cuttinga – „Pewność i radość zbawienia”. W rezultacie zapoznania się z tą książeczką, moje wątpliwości pierzchły. Zostałem zapewniony o swoim zbawieniu i od tego dnia aż do dziś nie doznawałem najmniejszych wątpliwości.

TRZY KROKI

Są trzy kroki na drodze zbawiającej wiary. Są to jakby trzy szczeble drabiny. Pierwsze dwa – nie zbawią, lecz trzeci może zbawić. Jednakże nie możesz uczynić trzeciego kroku, jeśliś nie uczynił dwóch poprzednich.

SŁUCHANIE

Pierwszy krok oznaczam po prostu słowem „słuchać”. „Jakże uwierzą, jeśliby nic nie usłyszeli?” Trzeba wiedzieć o zbawieniu Bożym, zanim się będzie mogło w nie uwierzyć. Dlatego właśnie wysyłamy misjonarzy do Chin, do Indii, do Afryki. Poganie muszą usłyszeć, zanim by mogli uwierzyć. Lecz jestem pewny, że nie mogę poprzestać na tym pierwszym kroku. Jestem też pewien, że chyba wszyscy czytelnicy tych moich rozważań słyszeli wciąż, nieustannie, poselstwo o zbawieniu Bożym. Dlatego też uczyniliście pierwszy krok, albowiem słyszeliście.

WIARA

Drugi krok oznaczam po prostu słowem „wierzyć”. Co to znaczy „wierzyć”? Znaczy to, w potocznej mowie, „zgodność myśli z prawdą”. Encyklopedia mówi – „zgodzić się na coś w myśli”. Jeśli zatem zgodziliście się w myśli z prawdą Ewangelii, to znaczy, żeście uwierzyli. Uczyniliście zatem drugi krok. Ale jeszcze nie jesteście zbawieni.

Kiedy tłumacze Biblii na język angielski (tzw. „Wersji króla Jakuba”) trudzili się nad przekładem Starego Testamentu, znaleźli tam pewne słowo hebrajskie, dla którego długo szukali angielskiego odpowiednika. Wreszcie zdecydowali się na słowo „zaufać”, i właśnie dlatego tak często występuje to słowo w przekładzie Starego Testamentu.

W stosownym czasie tłumacze ci przystąpili do pracy nad Nowym Testamentem i napotkali tam to samo słowo, lecz w brzmieniu greckim, i znów zaczęli szukać dla niego angielskiego odpowiednika. I dla niezrozumiałych powodów zdecydowali się oni wybrać całkiem inne słowo, wybrali bowiem słowo „wierzyć”. Gdyby byli konsekwentni, gdyby zastosowali to słowo, którym się posłużyli przy tłumaczeniu Starego Testamentu, to niniejsza analiza nie byłaby potrzebna. Lecz oni posłużyli się, jak zaznaczyłem, słowem „wierzyć” i oto dlaczego to słowo występuje tak często w Piśmie św. Nowego Testamentu, szczególnie w Ewangelii św. Jana i w Listach Pawła. Wywołało to wiele zamętu i nieporozumień.

Widzicie, słowo „wierzyć” ma do czynienia z umysłem, z intelektem. Używa się go na oznaczenie pewnego procesu umysłowego. Lecz możecie wierzyć w odniesieniu do Jezusa Chrystusa we wszystko, co byście chcieli, a mimo to nie będziecie zbawieni. Możecie wierzyć we wszystko, w Go ja wierzę w odniesieniu do Biblii, i mimo to możecie być zgubieni na wieki. Taka również jest bowiem wiara demonów. Słowo Boże oznajmia nam, że demony też wierzą i drżą. Były one pierwszymi, którzy wyznawali, że Jezus jest Synem Bożym, lecz nie poddały Mu się. Wierzą oni może jeszcze więcej, niż ty, w Chrystusa. Na moment nawet nie wątpią w Jego boskość, ale wiara ich jest czysto intelektualna. Wiara ta nie przekształca ich bytu i ich zatrata jest pewna, dlatego też drżą.

Pewnego razu wszedłem w ściślejszy kontakt z pewną denominacją i pragnąłem odkryć, w miarę możności, podstawę, która służyła tej grupie do przyjmowania nowych członków. Dowiedziałem się, że kandydatom na członków zadawano jedno jedyne pytanie, złożone z dwóch części, a mianowicie: „Czy wierzysz, że Bóg cię miłuje i że Jezus Chrystus, Jego syn, umarł za ciebie?” Jeśli kandydaci odpowiedzieli twierdząco na to pytanie, to byli przyjmowani na członków.

Lecz któż nie wierzy w miłość Bożą? Każdy, kto wierzy w Biblię, wierzy również w tę prawdę. I któż nie wierzy, że Jezus Chrystus umarł za ludzkość? Biblia mówi, że umarł, przeto, jeśli wierzysz Biblii, to wierzysz jednocześnie, że On umarł za ciebie. Ale to jeszcze nie czyni z ciebie chrześcijanina, nie odmienia to bowiem twego życia. .Jest to sprawa czysto intelektualna. Tysiące wierzą w miłość Bożą i w śmierć Chrystusa, a mimo to nie są chrześcijanami. Drugi krok nie zbawi nikogo a na tym właśnie poprzestają liczne rzesze. Czynią one drugi krok, ale nie czynią trzeciego kroku. Dlatego też nie dostępują zbawienia.

Jakie zazwyczaj pytania zadaje się tym, którzy pragną przyłączyć się do Kościoła? Oto owe pytania: „Czy wierzysz, że Chrystus narodził się z Dziewicy, czy wierzysz w Jego śmierć i zmartwychwstanie, i w Jego powtórne przyjście? Czy wierzysz, że Chrystus umarł za twoje grzechy?” Takie pytania mają charakter doktrynalny i każdy może na nie odpowiedzieć twierdząco, z intelektualnego stanowiska. A jakie pytania ja chcę zadać? Oto one: „Czy narodziłeś się na nowo? Czy jesteś zbawiony? Czy przyjąłeś Jezusa Chrystusa?” Takie pytania mają charakter empiryczny, doświadczalny. Jeśli możesz na nie odpowiedzieć twierdząco, to nie będę się troszczył o pozostałe pytania.

UFNOŚĆ

Trzecim krokiem decydującym dla sprawy zbawienia jest krok, który określam po prostu słowem „ufność”. I oto teraz musze się zwrócić do nowego tłumaczenia Pisma św. (The New English Bible). Nareszcie to stare, błędne i bałamutne tłumaczenie zostało poprawione. Po trzystu pięćdziesięciu latach słowo „wierzyć” zostało usunięte. Po czterdziestu latach mojego kaznodziejstwa mam dziś przy moim boku jako sprzymierzeńca nowe tłumaczenie Pisma św.

Gdy strażnik wiezienia w Filippi zapytał – „Co mam czynić, abym był zbawiony?” – odpowiedź, jak to podaje nowe tłumaczenie, brzmiała: „Złóż wszelką swą ufność w Panu Jezusie, a będziesz zbawiony” (Dzieje Apostolskie 16:30-31). I raz po raz zamiast słowa wierzyć, natrafiam na zwrot – „zaufaj” lub „połóż swą ufność w Panu Jezusie”. To nie dotyczy sfery intelektu, to dotyczy woli i konieczności podjęcia decyzji. Są mnogie rzesze takich, którzy wierzą, ale którzy nigdy nie zaufali!

W Starym Testamencie droga zbawienia zawiera się w takich słowach: „Ufajcie w Panu” (Psalm 4:6). W Nowym Testamencie, w dotychczasowym tłumaczeniu, spotykaliśmy zwrot: „Wierz w Pana”. Stary Testament był przełożony poprawnie. Jeśli „złożysz swą ufność w Panu” – będziesz zbawiony.

A teraz zadajmy sobie pytanie: jakie jest znaczenie słowa „zaufać”?

Po pierwsze, słowo to wyklucza pojęcie wysiłku. Czy ktoś usiłował kiedyś nauczyć cię pływać? Czy wobec tego pamiętasz, jak stałeś obok swego instruktora, nad wodą i czy pamiętasz jego pouczenia, kiedy mówił: „Woda może utrzymać twój ciężar. Wszystko, czego się oczekuje od ciebie polega na tym, abyś zaufał wodzie. A teraz rzuć się do wody i pływaj.” I czy pamiętasz, jak się rzuciłeś do wody i jak szedłeś na dno? Potem znów stanąłeś obok instruktora, a on cię pytał: „Dlaczego napinałeś mięśnie? Dlaczego wstrzymywałeś oddech? Czy nie możesz zaufać wodzie? Patrz, przecież woda unosi całą flotę statków. Ona tak samo może ciebie unieść na swej powierzchni.” I znów szedłeś do wody, ale nieznacznie wstrzymywałeś oddech i napinałeś mięśnie i znowu szedłeś na dno. I jeszcze raz stanąłeś u boku instruktora i on znów cię nakłaniał, abyś zaufał wodzie i tym razem bez wysiłku z swej strony rzucałeś się w wodę i doznawałeś zadowolenia i radości, konstatując, że płyniesz.

Pragnąłbym, aby każdy z was mógł popłynąć nurtem zbawienia Bożego. Odłóżcie przeto swe wysiłki, zaniechajcie zmagań, nie usiłujcie dopomóc sobie uczynkami pobożności, lecz płyńcie. Jak długo bowiem wkładacie w to swój wysiłek, dopóty jeszcze nie zdobyliście się na ufność.

Po drugie, ufność zawiera w sobie moment oddania. Najlepszą ilustracją tego jest obrzęd zaślubin. Oto młody człowiek dotrzymuje towarzystwa dziewczynie, a w końcu zadaje jej decydujące pytanie, ona zaś odpowiada: „tak”. Odtąd są zaręczeni. Teraz młodzieniec czyni wiele obietnic, a narzeczona wierzy, że on wie, co mówi. Potem przychodzą do niej młode przyjaciółki i zadają jej pytania. „Rozumiemy” – powiadają, „że ten młody człowiek obiecał ci założenie ogniska domowego.” „Tak, obiecał” – odpowiada dziewczyna. „Zapewniał cię również, że będzie cię ubierał i karmił. Powiedz nam, czy już ci stworzył ognisko domowe?” „Ach nie,” – brzmi odpowiedź, „mieszkam jeszcze u rodziców”. „A co z utrzymaniem? Czy on cię utrzymuje?” „O nie, oprócz tych chwil, kiedy zaprasza mię do restauracji, ale i wtedy ja czasem płace rachunki.” A czy cię ubiera?” „Nie, to moi rodzice troszczą się, bym była ubrana”. „I mimo to wierzysz młodemu człowiekowi?” „Tak jest, wierzę. Wierzę w każde jego słowo i nie mam żadnych wątpliwości.” Widzicie, uczyniła ona drugi krok, zawierzywszy swojemu narzeczonemu.

Na koniec przychodzi niezapomniany dzień, kiedy młody człowiek staje przed Kościołem, naprzeciw duchownego. Nigdy w życiu żadne oczekiwanie nie było tak długie. Wydaje się, że to wiek cały. Wreszcie w takt marsza weselnego idzie przez całą nawę oblubienica, prowadzona pod rękę przez swego ojca. Wszystkie spojrzenia spoczywają na niej. A że idzie pomału, jest czas, aby podziwiać jej suknię ślubną. Na koniec dochodzi do ołtarza i staje przy boku swego wybranego. Duchowny zadaje ważne pytania: „Czy chcesz?” A ona odpowiada: „chcę.” A potem następuje coś, czego nigdy przedtem nie było. (Tu zwróćcie uwagę na mój specyficzny sposób opisu). Po raz pierwszy oblubienica powierza się wybranemu, powierza się w pełnym zaufaniu. Biorąc go pod rękę, opuszcza teraz wespół z nim wnętrze kościoła. Już teraz on jest za nią odpowiedzialny, jej wszystkie troski przeminęły. On musi troszczyć się o nią.

Po pewnym czasie młode przyjaciółki znów przychodzą do niej. „Czy stworzył ci ognisko domowe?” – zapytują. „O, tak!” – woła ona, żyjemy teraz razem we wspólnym, własnym domu.” „Czy utrzymuje cię?” „Tak, płaci on za wszystkie rachunki ze sklepu spożywczego i troszczy się, byśmy mieli co jeść.” „A czy cię ubiera?” „O, tak, kupuje mi stroje, może nie tyle, ilebym chciała, ale napewno tyle, ile mi potrzeba. Naprawdę, on troszczy się o wszystko.”

A teraz zadajmy sobie pytanie: kiedy ona to wszystko osiągnęła? Czy wówczas, kiedy uczyniła drugi krok i zawierzyła mu, czy przy trzecim kroku, kiedy mu zaufała? Jak widzicie, póki mu wierzyła, nie miała jeszcze nic. Lecz kiedy mu zaufała, czego wyrazem był obrzęd ślubny, otrzymała wszystko. Możecie wierzyć, a mimo to nic nie otrzymać. Ale w, tym memencie, kiedy zaufawszy oddacie się Jezusowi Chrystusowi, gdy położycie w Nim wszystką ufność, będziecie zbawieni.

Czy już dokonaliście tego? Widzicie, że to wymaga oddania się Mu. Jest to coś, czego musicie dokonać. Podobnie jak owa młoda niewiasta oddała swe losy definitywnie w ręce wybranego, na całą resztę życia, tak samo i wy musicie się oddać Panu Jezusowi Chrystusowi, na całe życie i na wieki, jeśli macie być zbawieni. Drugi krok nie doprowadzi jeszcze do zbawienia, niezbędne jest, abyście uczynili trzeci krok. Musicie zaufać Jezusowi Chrystusowi. Czy jesteście gotowi uczynić to, co uczyniła owa młoda niewiasta? Czy jesteście zdecydowani powierzyć swe życie niebiańskiemu Oblubieńcowi, jak owa niewiasta powierzyła swe życie ziemskiemu narzeczonemu? Czy będziecie Mu posłuszni? Jeśli tak, to staniecie się Jego własnością na zawsze, a On przejmie odpowiedzialność za wasze losy.

Oto pływak walcząc z żywiołem tonie. Idzie na dno po raz pierwszy, walcząc wytrwale, a na brzegu stoi człowiek z założonymi rękami i nic nie czyni, aby rzucić się w wodę i aby ratować tonącego. Tonący po raz drugi zanurza się pod wodą. I walczy nadal. Ale i tym razem człowiek na brzegu nie czyni nic dla jego ratunku. Teraz tonący idzie po raz trzeci i ostatni na dno. I już nie walczy. Ramiona mu opadły, a usta zdołały jeszcze zawołać rozpaczliwie: ratunku! I teraz człowiek z brzegu rzuca się do wody i ratuje tonącego.

Dlaczego nie uczynił tego przedtem? Ponieważ tonący myślał, że będzie mógł się sam uratować. Człowiek z brzegu czekał, aż tonący poniecha wysiłku. Lecz w tym momencie, gdy tonący był gotów zaufać ratownikowi, został ocalony. Gdy ratownik zbliżył się do niego w wodzie, wszystko, co tonący powinien był uczynić, ograniczyło się do całkowitego poddania się ratownikowi, który pośpieszył mu na pomoc. I właśnie w tym momencie, w którym zaufał ratującemu, tonący został uratowany. A kiedyż ty, mój przyjacielu, będziesz gotów zaufać swojemu Ratownikowi, którym jest zmartwychwstały i żyjący Chrystus? Kiedy to uczynisz, będziesz również uratowany, będziesz zbawiony. To, że wierzysz w Niego, jeszcze cię nie zbawi; musisz bowiem zaufać Mu, wtedy dopiero będziesz zbawiony.

„Wierz w Pana Jezusa Chrystusa, a będziesz zbawiony.” Czy na tym właśnie polega sens tego, co mówię o ginącej duszy? Na pewno nie. Gdybym miał powiedzieć, że mam argument i gdybym został zapytany o sens słowa „wierzyć”, to bym nie posłużył się starym tłumaczeniem Pisma św., tzw. wersją króla Jakuba, posługuję się bowiem nowym tłumaczeniem i odpowiadam pytającemu: „Złóż ufność swą w Panu Jezusie, a będziesz zbawiony”

Po trzecie, z ufnością wiąże się działanie. Pozwólcie, że wytłumaczę co mam na myśli. Było to 30 czerwca 1858 r. Był piękny poranek. Potężne kaskady Niagary grzmiały uderzając o skały u podnóża wodospadu. Od brzegu do brzegu została przeciągnięta lina, długa na 1.100 stóp. Po tej linie miał przejść najsławniejszy linoskoczek świata Charles Blondin. Zorganizowano specjalne pociągi z Toronto i Buffalo, które przywiozły tysiące ciekawych.

Balansując swoją czterdziestofuntową tyczką, Charles Blondin wstąpił na linę i przy akompaniamencie huczących wód przeszedł na drugi brzeg. Wtedy okrzyki zachwytu zgromadzonych rzesz przebiły się przez szum huczących wód.

Obróciwszy się ku tłumom, Charles Blondin rzucił przerażającą propozycje: oto gotów jest przenieść na swoich barkach inną osobę, z jednego brzegu na drugi, po rozpiętej linie. Lecz kto ma być tą osobą? Ludzie podnieceni zastanawiali się nad tym pomiędzy sobą.

„Czy pan wierzy, że mogę przenieść pana na drugi brzeg?” – zapytał linoskoczek, patrząc w czyjąś twarz. „Oczywiście, wierzę? – padła natychmiastowa odpowiedź. „A więc pozwoli się pan przenieść?” – zapytał nasz bohater. „Czy pozwolę? Ależ nie! Przecież nie będę narażać swego życia, jak pan je naraża” – odpowiedział zapytany i natychmiast się wycofał.

„A pan?” – zapytał Blondin Henryka Colcorda, który był jego impresariem. „Czy pan wierzy, że mogę przenieść pana na drugą stronę?”

„Wierzę i nie mam najmniejszych wątpliwości” – odpowiedział zapytany.

„Czy mi pan zaufa?”

„Tak.”

Publiczność wstrzymała oddech. Nastąpił start. Lina uginała się pod ciężarem dwóch ludzi. Krok za krokiem, zwolna ale pewnie, bez wahania, dwóch ludzi przesuwało się po linie, jeden na barkach drugiego. Jakaż to wielka ufność! Środek został już osiągnięty. Szli nad kłębiącą się, szumiącą, pokrytą pianą wodą, a w dole posępne skały, sterczały ku górze.

Zbliżali się już do brzegu kanadyjskiego. Ogromna cisza owładnęła podnieconymi tłumami. Ludzie wstrzymali oddechy. Wysiłek był straszny. Nagle nastąpiła pauza. Jakiś kiepski dowcipniś szarpnął linę, tak, że się niebezpiecznie zakołysała. Blondin kazał Colcordowi zejść ze swoich ramion, co on też uczynił, stając jedną nogą na linie i trzymając się barków Blondina.

„Henryku” – powiedzał Blondin, „już nie jesteś pan więcej Colcordem, lecz jesteś teraz mną, moją cząstką. Jeśli ja się zakołysze, ty uczyń to samo, ale nie próbuj sam zachować równowagi, bo inaczej obaj zginiemy.”

Colcord wspiął się z powrotem na barki Blondina. Lina zakołysała się jeszcze bardziej, Blondin zaś przyśpieszył kroku, biegnąc prawie. Jak mógł utrzymać równowagę – tego nikt nie mógł pojąć. Nareszcie dotarł do brzegu, oto ostatni krok został zrobiony i stopy stanęły na twardym gruncie. Widzowie szaleli z podniecenia. Napięcie prysło; szarpiące nerwy doświadczenie dobiegło końca.

Nad przepaścią pomiędzy doczesnością a wiecznością, jest rozpięta długa lina zbawienia. Nikt jej nie może zerwać. I tylko Jezus Chrystus jest w możności przejść po niej. Możesz słyszeć o tym i jak ów pierwszy z widzów nad Niagarą wierzyć, że On może cię przenieść na drugą stronę. Lecz dopóki nie zrobisz definitywnego kroku i dopóki nie powierzysz się całkowicie Zbawcy, nie będziesz mógł przejść na drugi brzeg. Możesz wierzyć, ale musisz ponadto zaufać.

Powiedz mi, przyjacielu, czyś zaufał? Czy tylko wierzysz swym umysłem, a nie uczyniłeś ostatniego i decydującego kroku? Jeśli tak, to czyż definitywnym aktem twojej woli nie powinno być „złożenie swego zaufania w Panu Jezusie?” Jeśli to uczynisz, będziesz zbawiony. Czy uczynisz to? Uczyń to, uczyń to teraz.