Oczywiście bracie, pragnąłbym otrzymywać od ciebie materiały ewangelizacyjne. Często Pan otwiera drzwi i mam możliwość dzielenia się Dobrą Nowiną, Ewangelią. Niestety moje środki, są często zbyt małe, aby móc pobłogosławić kogoś Pismem Świętym lub traktatami. Dlatego bracie, będzie to dla mnie wielkim błogosławieństwem.
Niech moc będzie z tobą, twój brat w bitwie.
Piotr
Świedectwo Piotra możesz czytać poniżej:
Nazywam się Piotr, mam 33lata. Pięć lat temu Bóg ofiarował mi nowe życie, kiedy zaprosiłem do swojego serca Jezusa Chrystusa jako osobistego Pana i Zbawiciela. Droga do tej decyzji była bardzo długa i ciężka. Usłana grzechem, kłamstwem, wieloma nałogami, problemami, oraz innym brudem tego świata. Pragnę dziś podzielić się z wami świadectwem jak Bóg usłyszał mnie, gdy do Niego wołałem, uchwycił mnie i pociągnął, gdy wyciągnąłem do Niego rękę.
Biblia mówi, w Ewangelii Jana 8,36; Jeśli więc Syn was wyswobodzi prawdziwie wolnymi będziecie.
Bóg jest żywy i prawdziwy, ma wielką i niesamowitą moc, jest wszechmogący, nieograniczony w swej mocy i sile. On się nie męczy i nie ustaje. To właśnie On uwolnił mnie z więzów grzechu i wyzwolił z nałogów, którymi byłem związany. Uratował mnie od śmierci, a zarazem konsekwencji mojego grzesznego życia – od piekła.
Cudowny jest fakt, że Bóg się nie zmienia; wczoraj i dziś taki sam, pełen miłości do ciebie do mnie. Pukający do drzwi twego serca i wołający; pragnę cię dziś uwolnić od ciężaru, który dźwigasz. On chce cię wyzwolić, dać wolność i nowe, czyste, wspanialsze życie, w Jezusie Chrystusie.
Urodziłem się w rodzinie gdzie Bóg nie zajmował pierwszego miejsc. Mam dwie siostry. Życie dało nam wszystkim ostro popalić. Nasi rodzice usilnie starali się nas wychowywać w duchu Religi Katolickiej i tradycji. Byliśmy ochrzczeni, każdej niedzieli musieliśmy chodzić do kościoła. Obowiązkiem było również chodzenie na religie. Byliśmy do komunii i bierzmowania. Chodziliśmy na poranne roraty, oraz do spowiedzi. Moi rodzice należeli raczej do grupy Katolików, wierzących lecz niepraktykujących. Do kościoła szli raz w roku na pasterkę.
Mój tata odkąt pamiętam często nadużywał alkoholu. Pracował w delegacjach i tam uzależnił się od niego. Pod jego dłuższą nieobecność na mamę spadał cały ciężar zajmowania się domem oraz dodatkową pracą. Zdarzało się, że mój tata przepijał to, co zarobił. Było jej ciężko, ale nie dawała nam tego po sobie poznać. Zawsze we wszystko co robiła, wkładała całe swoje serce. Dbała o nas, zawsze byliśmy czyści, nie chodziliśmy głodni, zawsze starała się wpoić w nas dobre wartości, szacunek do innych, dobroć i miłość, której sama nie zaznała od swojej matki. Te chwile, które pamiętam to jedyne dobre w moim życiu i trwały zbyt krótko.
Piekło zaczęło się, kiedy mój tata przestał jeździć w delegacje. Często, kiedy był pijany robił w domu awantury. Był bardzo zazdrosny o mamę, co również z czasem stało się jego chorobą. Często wymyślał jakieś scenariusze i zarzucał mamie niewierność. Było to pretekstem do zrobienia kolejnej awantury i kolejnego bicia. Gdy był pod wpływem alkoholu potęgowała jego agresja. Demolował wówczas mieszkanie, niszczył wszystko co miał pod ręką i bez zahamowań bił mamę. My musieliśmy na to patrzeć. Byliśmy zbyt mali, by móc ją ochronić.
Ten koszmar trwał długo. Nawet jako starszy chłopak bałem się taty. Kiedy słyszałem jak we wściekłości i szale zgrzyta zębami, robiło mi się słabo, a moje nogi uginały się pode mną. Płacząc uciekałem do swojego pokoju padałem na kolana i modliłem się modlitwą zdrowaś Mario…. To wydawało się trwać w nieskończoność. Siostry starały się zasłonić mamę, przez co i one dostawały od niego cięgi. Zdarzało się, że sąsiedzi dzwonili po milicję, lecz aby go zabrać musieli mieć za każdym razem dodatkowe wsparcie – mój tata był silnym człowiekiem. Wtedy lądował na izbie wytrzeźwień. Po powrocie przepraszał, lecz spokój trwał tylko do czasu, aż znowu wypił. Zacząłem go nienawidzić, i za każdym razem to uczucie chorobliwie się pogłębiało – podobnie jak uzależnienie mojego taty. Było coraz gorzej. Wkońcu zaczął, pić już sam. Nikt nie chciał z nim pić, bo był bardzo agresywny. Czasem, gdy był pijany gryzł i zjadał kieliszki i szklanki. Po pewnym czasie zaczął mieć zwidy i omamy alkoholowe. Budził nas nieraz w nocy z wrzaskiem i pytał, czy też widzimy te postacie i demony, które przychodzą do mamy. Ja nic nie widziałem, a tym bardziej nic z tego nie rozumiałem, byłem zbyt mały. Aby to wszystko ogarnąć, musiałem zdejmować ze ściany obrazek z podobizną Marii, kłaść go koło mamy i modlić się, aby te demony odeszły.
Często zazdrościłem innym dzieciom, ich dzieciństwa. Gdy widziałem ich na spacerze ze swoimi rodzicami, uśmiechnięte, pełne radości, w moim sercu czułem ból. Często zastanawiałem się, czemu tak jest, ale nie potrafiłem sobie odpowiedzieć. Pragnąłem być kochany, lecz mój tata nie był z tych, co potrafią okazywać uczucia. W domu rządził ciężką ręką, a kiedy był pijany posuwał się dalej i bił nas pasem, smyczą lub co miał pod ręką. Zawsze powtarzałem sobie, że nigdy nie będę taki jak on. Nienawidziłem go, szacunek do niego wyparował, a ja życzyłem mu tylko śmierci. Mając 10 lat czułem się opuszczony, nikomu niepotrzebny. W myślach uciekałem w inny świat. Wkońcu przestałem się dobrze czuć w domu i nie potrafiłem znaleźć swojego miejsca. Zacząłem więc na podwórku szukać akceptacji, zrozumienia, zacząłem kolegować się ze starszymi chłopakami i wspólnie włóczyliśmy się całymi dniami szukając rozrywek. Szybko przyswoiłem sobie ich styl bycia, również sięgnąłem po papierosy.
Do kościoła przestałem chodzić. Stwierdziłem, że mogę spędzać lepiej czas, chodząc w czasie mszy do kina gdzie wyświetlano bajki dla dzieci. Bóg przecież nic szczególnego dla mnie nie uczynił. Często zastanawiałem się, dlaczego Bóg pozwala na takie rzeczy, lecz nie znałem odpowiedzi. Dlatego odrzuciłem Boga i to, w co wcześniej wierzyłem. Uważałem, że sam sobie poradzę, choć nie zdawałem sobie wtedy sprawy, jak bardzo się mylę.
W szkole nigdy nie szło mi dobrze dlatego zupełnie mnie nie interesowała. Od najmłodszych lat chorowałem na nerki i często byłem w szpitalu. To powodowało spore zaległości w nauce, których nigdy nie mogłem nadrobić. Miałem również problemy z koncentracją, byłem bardzo małomówny, zagubiony. Kilka razy przepuścili mnie do następnej klasy, ale musiałem zmienić szkołę. W ciągu ośmiu lat podstawówki, cztery razy zmieniałem szkołę. Wkońcu dyrekcja przestała się litować i posadzili mnie w piątej klasie. Szczególnie się tym nie przejąłem, ponieważ zaplanowałem sobie, że jeśli mnie tata zbije, ucieknę z domu. Tak naprawdę nic mnie w nim nie trzymało. Co prawda nic mi nie zrobił, ale całą swoją złość skupił na mamie. Obwiniał ją za to, że nie przeszedłem do następnej klasy.
Stawałem się coraz bardziej pusty, obojętny, czułem, że nikt mnie nie rozumie, czułem się oszukany, szukałem czegoś co wypełni tą pustkę, szukałem miłości i radości. Niestety życie jakie prowadziłem nie kierowało mnie do miejsca, gdzie mógłbym to znaleźć. Towarzystwo, z którym zacząłem się zadawać kradło, więc i ja nauczyłem się kraść. Najpierw małe rzeczy, [w sklepach] później okradaliśmy magazyny. Zaczęło mi się to podobać. Towarzyszący temu dreszczyk emocji, który czułem, a z kumplami tworzyliśmy zgraną ekipę. Po pewnym czasie wykorzystywałem każdą sytuacje, aby tylko coś ukraść.
W tym czasie otwarto niedaleko mojego domu salon gier komputerowych, więc zacząłem okradać swoją mamę, aby mieć pieniądze na gry. Najpierw były to małe sumy, lecz apetyt rósł i zacząłem kraść jej więcej. Kiedy mama zorientowała się, przestałem na jakiś czas to robić i zacząłem w szkolnej szatni trzepać kurtki. W salonie poznawałem różnych ludzi i robiłem rzeczy, z których dziś nie jestem dumny. Taka była moja droga. Często zamiast do szkoły chodziłem z kumplami na bazar, aby kraść portfele. Później przekupywaliśmy starszych chłopaków, by kupowali nam alkohol, i tak mijały moje dziecięce lata.
Gdy miałem ok. 13-cie lat zacząłem słuchać muzyki rockowej. Zapuściłem długie włosy i czułem się świetnie. Wtedy też zacząłem częściej sięgać po alkohol. Brzmienie rocka szybko mi się znudziło i potrzebowałem mocniejszych doznań. Poznałem ludzi, którzy słuchali black-metalu, to było, to ostre brzmienie
Zaangażowałem się i żyłem tą muzyką całym sercem. Rodzice zatykali uszy i powtarzali abym wyłączył tą kocią muzykę, albo szarpidruty. Nie zważałem jednak na ich uwagi i żyłem tym przez kilka lat. Zacząłem ubierać się na czarno i żyć tak jak oni. Wiele zespołów, których słuchałem grało muzykę satanistyczną, więc zacząłem interesować się tym tematem. Z dumą nosiłem na piersi pentagram, zacząłem czytać biblie szatana, oraz literaturę związaną z okultyzmem i czarną magią. To było demoniczne, o czym przekonałem się dopiero po pewnym czasie. W moim umyśle zaczęły dziać się rzeczy, których nie byłem w stanie ogarnąć. Wystraszyłem się tego bardzo, więc zostawiłem ten temat, choć nie było łatwo. Zmieniłem więc zainteresowanie i postanowiłem zamknąć ten rozdział.
Pewnego dnia trafił w moje ręce magazyn ufologiczny, w którym opisane były historie ludzi, którzy przeżyli bliskie spotkania z pozaziemskimi istotami. Zacząłem interesować się tym tematem. Wiedziałem już, że nie jesteśmy sami, że często obcy odwiedzają naszą planetę. Czytałem o porwaniach i sam pragnąłem być uprowadzonym przez obcą cywilizacje. Wierzyłem w to, co czytałem i z tęsknotą spoglądałem w niebo za jakimś obcym pojazdem, który pewnego dnia zabierze mnie do innego świata.
W tym czasie poznałem nowych ludzi i zmieniłem środowisko. Teraz moimi ziomkami była ekipa, która odurzała się, wąchając klej butapren, benzynę, oraz różne rozpuszczalniki. Wkońcu i ja zacząłem się odużać. Cały dzień potrafiłem spędzać przyklejony do worka z klejem, nie zdając sobie sprawy jak bardzo jest to szkodliwe. Kiedy się odurzałem doznawałem halucynacji. Przenosiłem się w inny wymiar, inny świat. Wszystko wydawało się bardziej kolorowe i realne. Nie wiedziałem wówczas jak się uzależniam, bo to było, [jak wtedy myślałem] najlepsze doznanie. Zupełnie przestałem przejmować się szkołą i rodziną.
Pewnego razu złapała mnie policja, kiedy się odurzałem i zawieźli mnie do domu. Prawie trafiło na mojego tatę, który stał jak wryty, kiedy policjant tłumaczył mu, co ja robiłem. Wtedy wpadł w szał; powiedział, że mnie zabije. Więc nie czekałem długo tylko zamknąłem drzwi swego pokoju, wyskoczyłem oknem i noc spędziłem poza domem, włócząc się po mieście. Spodobało mi się to i od tego czasu zaczęło mnie przyciągać nocne życie. Rano po powrocie miałem awanturę dużo krzyku i przekleństw. Musiałem udać się z mamą do ośrodka odwykowego na rozmowę, po czym miałem zrobić jakieś badania, i ponownie tam wrócić, czego już nie zrobiłem. Nie czułem się uzależniony. Przekonałem mamę, że to się już więcej nie powtórzy, a ona mi uwierzyła. Lecz była to obietnica bez pokrycia, bo nadal w tym tkwiłem, nie zdając sobie sprawy jak bardzo zaczęło mnie to wciągać.
W 1993 roku skończyłem w końcu szkołę podstawową i zacząłem szkołę zawodową. Nadal odurzałem się różnymi chemikaliami, a moje życie opierało się wyłącznie na kłamstwie i grzechu. Nowe środowisko, nowi kumple, nowa ideologia punkowa, [no fiuczer] oraz buntowniczy styl życia, co bardzo mi odpowiadało. Na środku mojej głowy pojawił się pasek włosów, który tapirowałem i stawiałem jak szczotkę, na wodzie z cukrem. Pamiętam ostrą reakcje moich rodziców, a zwłaszcza mojego taty.
Moje życie wypełnione było koncertami, a ja zupełnie skażony nikotyną, alkoholem i różnego rodzaju środkami odurzającymi. Żyłem w przekonaniu, że nie ma piękniejszego życia niż moje. Czułem się wolny jak ptak, ale po pewnym czasie moja jazda zaczęła się kończyć. Świństwo, którym faszerowałem swój organizm, przestawał dostarczać mi uciechy jak na początku.
Siedziałem już po uszy w tym szambie, choć nie widziałem w tym nic złego. W krótkim czasie do mego menu trafiła również trawka LSD oraz grzybki halucynogenne, później amfetamina. I znów na początku było extra. W międzyczasie poznawałem różne dziewczyny, lecz związki te nie trwały długo. Wolałem styl życia, który prowadziłem. Dragi i alkohol zastępowały mi rodzinę i dziewczyny.
W międzyczasie zacząłem dilować marihuaną i innym materiałem. Razem z kumplem, byłem wolny i szczęśliwy, [tak wtedy myślałem]. Nie trwało to zbyt długo, ponieważ pod koniec pierwszej klasy zawodówki wpadliśmy obaj w kłopoty. Stanęliśmy przed sądem oskarżeni o demoralizacje, co skończyło się wyrokiem w zawieszeniu i wyrzuceniem ze szkoły. Wtedy nasze ścieżki się rozeszły, ale tylko ścieżki, ponieważ uzależnienie zostało, a nawet się pogłębiało. Kolega skończył szkołę gdzie indziej, ja niezupełnie. Olewałem szkołę i naukę, a jak przychodziłem do szkoły, to naćpany. Często nauczyciele wypraszali mnie z lekcji. W końcu 1995 roku przerwałem edukację. W tym czasie, kiedy punkowałem, wielu moich kumpli było skinheadami, a jak wiadomo dla skina punk is death. Nie bałem się ich, ale nie trwało to długo jak zgoliłem włosy i przejąłem ich ideologie. Stałem się również skinheadem, a zarazem chuliganem. Byłem zarażony nienawiścią do Żydów, Romów oraz innych ludzi. Ostro się tym nakręciłem i choć nie byłem w tym długo, byłem w tym całym sobą. Nie przybierałem sobie, co mówiła mama i nie liczyłem się z tym, co miał do powiedzenia mój tata.
Pewnego razu gdy przyszedłem do domu pijany, tata zaczął coś do mnie mówić. Byłem zbyt pijany i naćpany, aby go zrozumieć. Nie wiem, co mówił, ale odebrałem to jako atak. Więc po raz pierwszy w życiu postawiłem się do Niego. Wcześniej kończyło się na kłótni i groźbach, lecz teraz zrobiłem kolejny krok i wynikła szamotanina, która przerodziła się w bójkę. Skończyło się tym, że dotkliwie pobiłem swojego tatę i wybiegłem z domu, bo siostra chciała wezwać policję. Miałem wówczas satysfakcję, że spłaciłem swój dług z dzieciństwa. Dałem upust mej nienawiści do niego i dałem mu porządną nauczkę. Teraz wstydzę się tego i choć tata wybaczył mi, trudno mi do tego powracać.
Na drugi dzień spotkałem mamę. Była bardzo na mnie wściekła. Nie rozumiałem jej zachowania, ja czułem się jak bohater. Skończyło się ojcowskie panowanie i tyrania. Mama powiedziała mi, że po tym zajściu pogotowie zabrało tatę do szpitala na ostry dyżur. Mało brakło, a straciłby wzrok i powinienem go teraz przeprosić. Bardzo się tym nie przejąłem, żyłem tak jak chciałem, byłem panem swego życia i losu, nie widząc jak szybko staczałem się na dno.
Miałem wówczas 18-cie lat i wiele planów, które wydawały się realne. Z głębi serca wydzierało się skryte marzenie, aby doświadczyć prawdziwej i szczerej miłości, mieć rodzinę, dzieci. Teraz tak naprawdę moje życie traciło sens, ja natomiast stawałem się niewolnikiem swoich uzależnień, choć wydawało mi się, [jeszcze wtedy] że panuje nad sytuacją i w każdej chwili mogę z tym zerwać. Często odczuwałem wielką pustkę, którą pragnąłem czymś zapełnić. Szukałem miłości radości, lecz nie wiedziałem gdzie.
Po pewnym czasie przestałem być skinheadem, choć nienawiść do ludzi, oraz moja agresja zostały. Coraz częściej dawałem jej upust, zmieniałem towarzystwa, starałem się być szczęśliwy na swój własny sposób. Wkońcu przyszedł czas, że zacząłem wystawać pod sklepami nocnymi, najpierw grzecznie, a potem już ostro. Wyłudzaliśmy pieniądze na alkohol. Wtedy piłem już nie alkohol konsumpcyjny, ale denaturat, spirytus salicylowy, oraz inne chemiczne wynalazki.
Było coraz gorzej. Nie myślałem już zupełnie o moich bliskich, o mamie, jak moje życie i postępowanie ją wyniszcza. Zupełnie zapomniałem o tym, co sobie kiedyś obiecałem; że nie będę nigdy jak mój tata. Ale tak naprawdę stawałem się gorszy od niego. Niestety nie utożsamiałem się z tym co mówili o mnie inni. Po prostu nie widziałem w sobie nic złego. Każdą dobrą radę, odbierałem jak atak na moją godność, która już dawno spoczywała w rynsztoku. Poprzez alkohol i dragi stałem się bardziej agresywny. Poprzez mój styl bycia, niektórzy znajomi zaczęli mnie unikać. Nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. Inni zaczęli się mnie bać. Często miałem ataki agresji. Nie liczyłem się z nikim, a oczekiwałem, że inni będą mnie szanować. Narkotyki i alkohol stały się moim życiem. Całkowicie się już zatracałem.
Pewnego razu na imprezie spotkałem dziewczynę. Niesamowite uczucie, które poczułem – naprawdę się zakochałem. Było to inne uczucie niż to, którego doświadczałem wcześniej. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Za wszelką cenę pragnąłem z nią być. Miała piękne długie włosy, była po prostu niesamowita. Choć nie mieszkała w tym samym mieście, zaczęliśmy ze sobą chodzić. Przez pewien czas razem z nią zamieszkaliśmy u jednego z kumpli, było super. Razem piliśmy, ćpaliśmy aż pewnego dnia usłyszałem od niej, że pragnie zmiany, nie chce dalej tak żyć i musi wrócić do domu.
Byłem w szoku i byłem w stanie zrobić dla niej wszystko. Postanowiliśmy więc, że zmienimy styl życia i przez jakiś czas nawet się udawało. Ona znalazła pracę w swojej miejscowości, przez co mogliśmy się spotykać tylko w weekendy. Nie podobało mi się to, i po pewnym czasie stałem się o nią zazdrosny, co w końcu przerodziło się w obsesję.
Po pewnym czasie też znalazłem pracę i wszystko wyglądało dobrze. Nawet wspólnie snuliśmy plany na przyszłość i choć przestaliśmy ćpać, alkohol nadal był moim kompanem. Po pewnym czasie zerwałem umowę i wróciłem do ćpania. W tym stanie chciałem okraść dwa kioski i w końcu wpadłem. Skończyło się wyrokiem w zawieszeniu, oraz dozorem kuratora przez 3 lata.
Ta sytuacja dała mi znów do myślenia i naprawdę chciałem być inny. Nie znałem jednak drogi wyjścia, chciałem zmian, ale tak naprawdę nie wiedziałem, na czym miałoby to dokładnie polegać. Starałem się coś robić. Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że jestem silny i panuję nad sytuacją, to było wielkie bum.
Wkońcu po kilku latach zaręczyliśmy się i zamieszkaliśmy u moich rodziców, [bez ślubu]. Ja pracowałem, lecz nadal często zaglądałem do kieliszka. Miałem problem, że kiedy zaczynałem pić, nie potrafiłem przestać. Na dodatek musiałem do tego, przyćpać. Często kłóciliśmy się z tego powodu, lecz mi ciągle było mało. Kiedy byliśmy na urodzinach lub innej imprezie, kiedy alkohol się kończył ja opuszczałem towarzystwo i wychodziłem szukać gdzie mógłbym sobie dopić. To było chore. W tym czasie często zdarzało mi się wracać do ćpania, nie potrafiłem tego opanować.
Po pięciu latach bycia z sobą moja narzeczona ogłosiła mi, że jest w ciąży i będziemy mieć dziecko. Na początku byłem szczęśliwy, lecz później euforia szybko minęła. Z jednej strony zawsze pragnąłem mieć rodzinę, żonę i dzieci, ale z drugiej strony czułem, że to jeszcze nie jest czas. Inaczej sobie to wszystko zaplanowałem.
W 2000 roku zapieczętowaliśmy nasz związek w urzędzie stanu cywilnego, a ja po raz kolejny obiecałem, że się zmienię. Niestety moje słowa jak się później okazało, były nic nie wartym śmieciem. Myślałem, że poprzez zmianę otoczenia oraz izolację od towarzystwa, będę w stanie zostawić za sobą przeszłość, wreszcie normalnie żyć, będąc dobrym mężem i ojcem. Przeprowadziliśmy się do rodziców żony, którzy lubili sobie często wypić. Czekałem więc na takie okazje, bo przecież nie wypada odmówić teściowi, czy teściowej. Po pewnym czasie znalazłem pracę i szybko zaklimatyzowałem się, ponieważ ludzie, z którymi pracowałem również lubili sobie ostro wypić.
Wkońcu zacząłem okłamywać żonę odnośnie pieniędzy, często przepijając część wypłaty. Dlatego żyliśmy na tak zwany zeszyt. Częste kłótnie zdominowały nasz związek. Żona traciła do mnie zaufanie i była zmęczona takim życiem. Często powtarzała, że jestem taki jak mój ojciec i nie chce abym zniszczy jej życie. To doprowadzało mnie do furii, ponieważ nie uważałem się za takiego człowieka jak on, choć była to prawda.Tęsknota za życiem, które wcześniej prowadziłem spowodowała, że czułem się jak więzień.
Kiedy przychodził weekend a ja po pracy wracałem pijany, wszczynałem kłótnie z byłe powodu. Chciałem mieć tylko możliwość trzasnąć drzwiami i wrócić na stare śmieci. Przestawała się wtedy liczyć odległość, 40 km między naszymi miastami. Po prostu szedłem, miałem kumpli, którzy koczowali w różnych pustostanach oraz bunkrach.
Zanim zawarłem związek małżeński moje życie wyglądało podobnie jak ich, choć zawsze miałem gdzie wrócić. Rodzice zawsze otwierali przede mną drzwi, bo mieli nadzieję, że się zmienię. Ale mi odpowiadało życie na gigancie. Pośród nich czułem się jak w rodzinie, tu byłem szanowany, akceptowany, oni nie widzieli moich wad, nie mówili mi, co mam robić. Znałem ich bardzo długo, wspólnie narobiliśmy dużo złego. Tu czułem się wolny i upajałem wolnością – tak wtedy mi się wydawało.
Ale tak naprawdę nie byłem wolny, byłem więźniem swego ciała i moich nałogów. Żona była już w zaawansowanej ciąży. Pamiętam, często ją porzucałem dla swoich uzależnień i towarzystwa. Przyjeżdżała wtedy do moich rodziców, aby mnie szukać. Wiem, że chciała ratować, ten już wtedy chory i toksyczny związek. W asyście policji przeczesywali wszystkie meliny i miejsca, w których mogłem być. Pamiętam raz zabrali mnie do Ośrodka dla umysłowo chorych, szukali tam dla mnie ratunku, ale to nic nie dało.
Nadchodził czas porodu, więc poraz kolejny obiecałem się zmienić. Pomyślałem, że to dobry czas na zmiany. Cały czas myślałem, że mam ku temu siłę i wkońcu uda mi się stanąć na nogi i normalnie żyć.
Kiedy piłem, moje życie, rodzina, bliscy, nie mieli dla mnie znaczenia. Kiedy jednak trzeźwiałem wyraźnie widziałem gdzie zmierza moje życie, choć nie przybierałem sobie tego do głowy, a co dopiero rozwód, odejście żony. Choć czasem tak mówiła, to była rzecz niemożliwa – tak sobie tłumaczyłem. Przecież zawsze dawała mi kolejne szanse. Mówiła, że mnie kocha. Po czasie zacząłem sobie uświadamiać, że przez moje postępowanie tracę wszystko co kiedyś kochałem. Nie wiedziałem jednak i nie potrafiłem tego ratować. Z drugiej strony byłem zbyt słaby i stałem się już obojętny, więc z tej bezsilności pozostawało mi więcej pić i ćpać.
Pewnego razu, kiedy po raz kolejny odwiedziłem kumpli, opowiedzieli mi jak spotkali na swojej drodze ludzi, którzy mówili o Bożej miłości, nawet zaprosili ich na spotkanie. Zupełnie nie byłem tym zainteresowany, z religią już dawno dałem sobie spokój. Zareagowałem tylko śmiechem. Ale pewnego razu poszedłem z nimi na takie spotkanie, bo można tam było napić się kawy i coś zjeść. Nie był to kościół, do jakiego chodziłem jako dziecko. Mały budynek i człowiek, w którego oczach widziałem pokój, a na ustach malował się uśmiech, wypływająca radość i miłość. Nie byłem trzeźwy, ale wszedłem, lecz nie byłem tam długo. Po jakimś czasie wyszedłem, nie mogłem słuchać tego o czym mówił ten człowiek. Dla mnie były to bzdury; mówił o grzechu o przebaczeniu, o Bożej łasce, miłości, coś o śmierci Jezusa dla mnie. Nie miało to dla mnie wartości, moje serce było zepsute pełne grzechu i goryczy. Jaki Bóg miłości pozwoliłby na te rzeczy, które przydarzyły się w moim życiu. Ja nie potrzebowałem wtedy Boga. Choć mój świat i życie się waliły, ja nie widziałem potrzeby, aby skierować się do Boga o pomoc. To wydawało mi się śmieszne i absurdalne, ale Bóg ma dobry plan dla każdego człowieka. Miał także i dla mnie – choć tego wtedy nie widziałem.
Szybko zapomniałem o tym spotkaniu. Po raz kolejny wróciłem do żony, lekko skruszony i znów przez jakiś czas było ok. Tuż przed jej porodem wyjechałem do Niemiec, do pracy i byłem tam półtora miesiąca. Przez ten czas również nie wzbraniałem się przed piciem, przez co pewnego dnia zamiast pracować odsypiałem nocne picie. W międzyczasie nadeszła kontrola i miałem problemy, ale udało mi się zostać do końca wizy. Pieniądze były nam bardzo potrzebne miała przyjść na świat nasza córeczka.
Pewnego dnia po pracy odebrałem telefon usłyszawszy, że zostałem tatą. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu, a ja byłem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Na konto tej wiadomości trzeba było również wypić. Zacząłem odliczać dni do powrotu i z tęsknotą wyczekiwałem chwili, kiedy przytulę moje dwie kochane dziewczyny. Niestety w krótkim czasie po powrocie, moja radość zaczęła mijać. Na dodatek pieniądze zaczęły się kończyć, a ja ciągle odkładałem na później szukanie nowej pracy. Sytuacja stawała się napięta. Mój tata pędził i sprzedawał bimber, więc na ile dał radę to nam razem z mamą pomagali. Ja nie mogłem tej całej sytuacji ogarnąć, więc najlepszym wyjściem była ucieczka do alkoholu. To w nim topiłem smutki i poczucie winy. Kiedy piłem wszystkie problemy stawały się odległe.
Pewnego dnia, kiedy miałem jeszcze za mało wypite, okradłem żonę z ostatnich pieniędzy i pojechałem do rodziców. Nie dotarłem jednak do nich, dopiero po tygodniu. Imprezowałem z kumplami, a gdy pieniądze się skończyły przyszedł czas na kaca moralnego. Czułem się strasznie i podle. Byłem alkoholikiem, narkomanem, i zarazem wykolejeńcem. Byłem niczym. Najgorsze było to, że posunąłem się do tego, by okraść własne dziecko. Wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, czy moja córka ma co jeść. Nie wiedziałem, co robić. Poszedłem do rodziców, ale byli na mnie źli i nie chcieli ze mną rozmawiać. Więc wróciłem do kumpli, tam szukałem pocieszenia pijąc i ćpając.
Nadal nie mogłem zapomnieć o tym, co zrobiłem. W tym czasie dowiedziałem się, że trzech kumpli z paczki zapragnęło zmiany w swoim życiu. Byli na odwyku w ośrodkach, które załatwił ten człowiek ze zboru. Co tydzień się z nim spotykali. Opowiadali mi również o miejscu gdzie byli jakiś czas wcześniej, na tak zwanych dniach skupienia, w Ustroniu. Trzy dni, nocleg, ciepła woda, dobre jedzenie, niesamowite miejsce i ludzie, którzy mówili o Bogu.
Pomyślałem sekta, ale jeszcze kilka razy poszedłem z nimi na te spotkania. Trochę śpiewali, a ja, że często byłem wypity i lubiłem śpiewać, śpiewałem z nimi. Była Modlitwa i czytanie Biblii, potem gość mówił o tym co przeczytał, a myśmy słuchali. Choć nic z tego nie rozumiałem udawałem zainteresowanie. Po spotkaniu rozmawiałem z tym człowiekiem, opowiedziałem mu całą moją sytuację i spytałem czy nie mógłby załatwić mi odwyk. Wtedy było to dla mnie jedynym wyjściem. Nie znałem wtedy jeszcze Jezusa Chrystusa. Powiedział, że postara się załatwić, potem zapytał, czy może się o mnie pomodlić. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ale się zgodziłem. To było niesamowite. To nie były wyuczone regułki, ani modlitwa, którą ja modliłem się kiedy byłem dzieckiem. To była po prostu rozmowa z Bogiem.
Mijał czas, a ja nadal trzymałem się z paczką, pijąc i ćpając. W dalszym ciągu byłem w jednym mieście, a moja żona z córką w drugim. Byliśmy małżeństwem, a żyliśmy osobno. Byłem już tym zmęczony, miałem dosyć tego brudnego i śmierdzącego życia. Miałem nadzieję, że uda mi się pójść na ten odwyk i wszystko się zmieni.
Pewnego razu spotkałem się z żoną, która mnie szukała. Powiedziała, że przyjechała z córeczką na kilka dni do moich rodziców, i chce przy okazji porozmawiać. Wyczułem w jej głosie chłód i obojętność. Spytała, jakie mam plany. Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć, jak zwykle byłem naćpany. Jej oczy jednak szkliły się od łez, a ja stałem tak i nic nie odpowiedziałem. Kiedy odchodziła powiedziałem, że idę na odwyk, powiedziała; tak, zobaczymy. Nie wierzyła mi.
Później jednak spotkaliśmy się i mogliśmy porozmawiać. Ja byłem wtedy czysty. Starała się dać mi do zrozumienia, że jeśli wrócę z nią do domu znajdę pracę, przestanę ćpać i pić, wszystko będzie ok. Byłem skłonny na to pójść. Przez te wszystkie lata poznałem swoją naturę. Spytałem tylko, czy będzie czekać jeśli pójdę na odwyk. Odpowiedziała, że tak.
Jakiś czas przed wyjazdem na odwyk udało mi się pojechać z kumplami na dni skupienia. Było dokładnie tak jak mówili wcześniej. Jedzenie, ciepła woda, a ludzie jak się witali, to wielka radość w ich głosach. Poczułem lekką zazdrość. Niesamowita miłość, którą czuło się w powietrzu. Pomyślałem, muszą chyba palić trawę, albo się jakoś wspomagać, bo niemożliwe żeby tak mogli zachowywać się na sucho. Tak wtedy myślałem. Dziś wiem, że można i doświadczam tej Bożej radości każdego dnia w swoim życiu i sercu. Nie bacząc na okoliczności, wiedz, że i ty równiez możesz, [jeśli tylko otworzysz swe serce dla Jezusa]. Kiedy wróciliśmy z powrotem do Oświęcimia, pełen pozytywnych wrażeń, poszedłem do domu. Opowiedziałem mojej rodzinie, gdzie byłem, co widziałem i co słyszałem. Ale tylko spojrzeli na mnie jak na wariata i tyle. Zreszta czego mogłem się spodziewać, przecież sam w to nie wierzyłem. Później jeszcze kilka razy byłem z kumplami na dniach skupienia, lecz moje serce nie było jeszcze gotowe. Raz na takim wyjeździe wymknęliśmy się z kumplem w nocy na miasto. Skończyło się tym, że przywiozła nas później policja, aby potwierdzić nasze dane, bo zostaliśmy zatrzymani i oskarżeni o kradzież alkoholu ze sklepu. Znów kolejne kłopoty.
Po pewnym czasie usłyszałem, że czterech kumpli oddało swoje życie Chrystusowi i zostali zbawieni. Wiedziałem już o co chodzi z tym zbawieniem, bo słyszałem kiedyś jak pastor mówił o tym. Nie wiedziałem jednak jak do tego podejść. Poczułem żal i smutek. Jakbym ich stracił. Pierwsza myśl, która mi się narzuciła, że już nigdy się z nimi nie napiję. Po pewnym czasie jeszcze dwóch z naszej starej ekipy zaufało Jezusowi. Szok, pomyślałem i zastanawiałem się, jak długo wytrzymają.
Wkońcu przyszedł czas mojego wyjazdu na odwyk. Znajomy ze zboru, który miał wielkie serce, i który załatwił mi odwyk, odwiózł mnie najpierw do ośrodka psychiatrycznego, dokładnie w miejscowości, w której mieszkała moja żona z córeczką. Był to rok 2000. Byłem tam przez tydzień, żona odwiedziła mnie dwa razy. Nie widziałem w niej radości, była chłodna i obojętna. Po tygodniu znajomy zawiózł mnie do drugiego ośrodka, gdzie brałem już udział w terapii zamkniętej. Tam dowiedziałem się, że mam uzależnienie krzyżowe alkohol i dragi. Jeśli piłem, to musiałem przyćpać. I dokładnie na odwrót, jedno bez drugiego nie przynosiło żądanego efektu, dlatego musiałem przejść dodatkowy program terapeutyczny.
W tym ośrodku byłem przez sześć tygodni. W międzyczasie znajomy zawiózł innego mojego kumpla do ośrodka, ale po pewnym czasie z niego zrezygnował. Program terapeutyczny, który mieliśmy miał na celu pokazać nam jak chorzy i uzależnieni jesteśmy. Ale jeśli będziemy przestrzegać ich zaleceń i wdrążymy w nasze życie program halt, [i tym podobne] jest szansa, że nie wrócimy do picia. Dużo prac, dużo zadań i dużo pisania. Szok, w międzyczasie zacząłem czytać Biblie, i choć nic z tego nie rozumiałem zacząłem myśleć nad swoim życiem, również nad tym jak niszczyłem życie innych.
Kiedyś do ośrodka przyjechała grupa wsparcia z jakiegoś zboru. Czułem się dziwnie, choć dobrze. Gdy słyszałem jak śpiewali o Bogu, [były to radosne pieśni nie takie, jakie pamiętałem z dzieciństwa] a w niedziele dla odmiany był ksiądz. Pomyślałem, że powinienem się wyspowiadać, nie robiłem tego od dzieciństwa, czułem to obciążenie, więc poszedłem się wyspowiadać. Nie znałem wtedy jeszcze Bożego Słowa. Czytałem, ale nic nie rozumiałem. Pomyślałem, że będzie to ok i poszedłem. Po spowiedzi specjalnie nie poczułem jakiejś ulgi. Dziś wiem, że Bóg słyszy nas i w Izajaszu. 43,25 czytamy; Ja jedynie przez wzgląd na siebie zmazać mogę twoje przestępstwa i twoich grzechów nie wspomnę. A w pierwszym liście Jana 1,9 czytamy; jeśli wyznajemy grzechy swoje wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy i oczyści nas od wszelkiej nieprawości.
Czasem odwiedzała mnie mama, natomiast żona nie przejawiała żadnego zainteresowania. Dzwoniłem i prosiłem żeby przyjechała, pragnąłem zobaczyć córkę. Więc przyjechała z córeczką. Wyglądała jak aniołek, lecz przy okazji żona oznajmiła mi, że chce się rozwieść. Aż mnie cofnęło, prosiłem płakałem, lecz nic to nie dało, decyzja zapadła. Dopiero teraz świat przewrócił mi się do góry nogami. Wtedy zrozumiałem jak naiwnie kiedyś myślałem, że moja żona nigdy ode mnie nie odejdzie. Nie było takiej opcji nawet w najczarniejszych scenariuszach. Lecz stanąłem przed faktem dokonanym. Obietnica, że poczeka stała się śmieciem i tak znów poczułem się oszukany i opuszczony.
Dokończyłem jednak terapie, choć już wiedziałem, co będę robić jak wrócę do domu. Po powrocie od razu zapiłem i wróciłem do starego stylu życia. Po jakimś czasie odbyła się sprawa rozwodowa. Moja żona nie chciała się pojednać, tak więc zostałem kawalerem z odzysku. W domu byłem tylko gościem, często wpadałem w ciągi picia, które trwały nawet kilka miesięcy. W domu nie byłem już mile widziany, odkąd zacząłem kraść tacie bimber, i mamie pieniądze. Wróciłem do amfetaminy, przestawałem jeść, zacząłem wyglądać jak cień człowieka.
Pieniądze się skończyły, więc zamieszkałem z kumplami w kanałach. Kradliśmy wszystko co miało jakąś wartość, żyłem poza marginesem, moje życie nie miało już żadnego sensu. Kilkakrotnie chciałem popełnić samobójstwo, ale dziś wiem, że Bóg był przy mnie przez cały ten czas i uniemożliwił mi odebranie sobie życia. On miał plan i czekał cierpliwie, kiedy się do niego zwrócę i zawołam. Chronił mnie i czekał aż zawierzę Mu swoje życie, oddam swój ciężar. Bóg jest wierny, ale ja czułem wtedy tylko głuchą pustkę.
Kiedy zaczęło brakować mi dragów, całe moje ciało łapały skurcze. Nie chciałem już żyć. Doprowadziłem do tego, że wszyscy moi bliscy odwrócili się odemnie. Czułem zgryzotę w sercu. Zawsze chciałem, żeby moja mama mogła się mną pochwalić i być ze mnie dumna. Ale nie w tym życiu, pomyślałem.
Wróciłem do wąchania, rozpuszczalników, zaczęliśmy chodzić i grzebać w śmietnikach, szukając jedzenia. Wiedziałem, że jestem na dnie i nie można niżej upaść. Ale się bardzo myliłem. Kiedy przyszła zima zaczęliśmy chodzić pod bloki i wyjadaliśmy kocie jedzenie, które ludzie dawali do pojemniczków lub stawiali na okienkach piwnicznych. Czasem mieliśmy szczęście i trafialiśmy za hotelem na beczkę z pomyjami dla ludzi, którzy mieli świnie. Moje życie było wielkim nieporozumieniem. Chciałem naprawdę ze sobą skończyć.
Kiedyś przypadkiem spotkałem moją siostrę. Na początku mnie nie poznała. Była jakaś dziwna. W jej oczach było coś dziwnego, nie pamiętam jej takiej nigdy. Wiedziałem, że gdzieś spotkałem się z takim spojrzeniem. Promieniował od niej pokój i miłość. Kiedy zaczęła mówić o Bogu, miłości zbawieniu, pomyślałem, że zwariowała. Ale wysłuchałem jej, bo chciałem pieniądze. Powiedziała, że oddała swoje życie Chrystusowi, że jest zbawiona i przyjęła chrzest, była radosna i pełna miłości. Później dowiedziałem się, że moja mama i druga siostra także oddały swoje życie Chrystusowi. To było nie do przyjęcia. Stwierdziłem, że to pewnie jakaś sekta i postanowiłem to sprawdzić. Coś tam jeszcze pamiętałem z tych dni skupienia, na których byłem, i to o czym mówił pastor. Sam też przecież przeczytałem Biblie i jakieś fragmenty wersetów fruwały mi po głowie.
Zacząłem włóczyć się po osiedlu, aby niby przypadkiem spotkać, czy mamę, czy siostrę. Kiedy je spotkałem to było niesamowite, były szczęśliwe i radosne, jakby wygrały miliard w lotto, a zarazem pełne pokoju. Nie wierzyłem, moja siostra, której usta były wypełnione przekleństwami, zarozumiała, rozdarta i zawsze dumna, która rzucała się na swoje ofiary z pazurami stała przede mną pełna pokory i miłości.
Mówiła coś o przebaczeniu, o tym, że Bóg może zmienić i moje życie. Opowiadały jak poznały pewną parę misjonarzy, którzy przylecieli ze Stanów, aby głosić ludziom w Polsce dobrą nowinę. Opowiedziały jak one miały możliwość usłyszeć, i że wspólnie się spotykają, śpiewają, modlą się, i czytają Pismo Święte. Powiedziały, że mogę przyjść do mojej starszej siostry, bo u niej się spotykają, i że wszyscy modlą się o mnie.
Na dalszy ciąg świadectwa zapraszam kliknij tutaj.