Boże mój, który widzisz serca mego łkanie.
Świadomość istnienia Boga przekazywała nam , nasza matka od najmłodszych lat , za co jej wdzięczny byłem zawsze . Jednak w wieku siedemnastu lat , zwabił mnie świat a ja dałem się oszukać , będąc naiwnym młodym człowiekiem , jak zresztą większość i dzisiaj jest . Przez trzy lata poszukiwałem obiecanego szczęścia i wolności . W zamian za to , doświadczyłem rozczarowania i wewnętrznego rozdarcia , oraz nie ustającego krzyku sumienia . Dziś wiem , że to sprawiły łzy matki i jej modlitwy a ja mogłem się zatrzymać i wejrzeć w siebie .
W połowie sierpnia 1955 roku nastąpiło pierwsze świadome spotkanie z Jezusem . W ciszy i samotności w rodzinnym domu , otworzyłem śpiewnik Pielgrzyma i trafiłem pieśń nr . 177 ,,Boże mój , który widzisz serca mego łkanie’’ . Słowa i melodia znane . Zacząłem więc czytać i doczytałem do końca trzeciej zwrotki . do słów ,,Pomóż mi , pomóż mi ,, To było już szczerą i prawdziwą modlitwą . Później nie było wiele słów , ołtarz zalany łzami i świadomość grzechu , oraz żal straconych lat . W prawdzie nie wiele lat , ale straconych na zawsze .
Z kolan wstałem innym człowiekiem . Przyroda , ludzie , świat cały , stały się inne , ja również stałem się innym , bo narodziłem się na nowo . Biblię pokochałem mocno , stała się ona moim drogowskazem na ścieżce mojego życia . Po okresie jednego roku , złożyłem ślubowanie mojemu Bogu przez chrzest wiary . W grudniu tegoż roku zawarliśmy związek małżeński i w następnych latach wspólnie wychowaliśmy troje naszych dzieci . Niemal przez wszystkie lata podejmowałem trud głoszenia Ewangelii . Czynię to do tej pory , pewnie o wiele mniejszym natężeniu , jak kiedyś , ale wciąż z tą samą radością co na początku . Zawsze starałem się być tam , gdzie ktoś mnie potrzebował . Za nic miałem przyszłość , wystarczyły jedne sandały i jedno ubranie a płaszcz jeśliby ktoś potrzebował oddałby , nie myśląc o tym , że może być jutro dla mnie potrzebny . To były najpiękniejsze lata , kiedy angażowałem się w sprawy Ewangelii , nie oczekując od człowieka niczego . Wtedy to prawie dotykałem samego Boga .Dziś bardziej jak kiedyś rozumiem , że w tym wszystkim , w dużej mirze pomagała mnie żona pozostając z trójką dzieci w domu .
Dziś prawie po sześćdziesięciu latach drogi za Chrystusem , czasem mam już chęć zakończyć pracę na roli danej mi pod uprawę . Wciąż jednak jeszcze jestem w drodze , która niedługo skończy się na ziemi niczyjej . Kiedy analizuję moją przestrzeń życiową a w niej moje doświadczenia , pojawia się nie raz niepokój i pytanie do siebie samego : Czy dobrze zaorałem ziemię daną mnie pod uprawę ? Czy może były zaniedbania , czy też może z niewiedzy moje uczucia brały górę nade mną ?
Z całej mojej przestrzeni życiowej powstał stos wspomnień i trochę goryczy , gdyż jestem spętany cierniem , który mocno zaczął utrudniać dalszą podróż . Na ramionach niosę krzyż z moją bezradnością i bez możliwości wyboru . Takie jest obecne moje życie z pogarszającym się stanem zdrowia mojej żony , chorej na nie uleczalną chorobą a trwa to już w sumie dziesięć lat . Trzeba jednak iść dalej nawet drogą krzyża , by lepiej zrozumieć siebie . Iść do końca , by uznać sens swojego istnienia na tej planecie , wobec Boga , ludzi i siebie samego .
Idąc ścieżką mojego życia , nie raz byłem na górze Tabor , innym razem na drodze do Emaus z moim przygnębieniem i myślami rozgoryczonych uczni ,,a myśmy myśleli”. Góra Tabor , to dla mnie , moje uzdrowienie fizyczne , dzięki Bożej Mocy a także miałem przywilej być świadkiem dwukrotnie cudownego uzdrowienia ludzi chorych . Pierwszy przypadek , gdzie chorego przyniesiono na noszach w miejsce modlitwy . Podczas modlitwy w Imieniu Jezusa schorowany człowiek wstał z łóżka i po świadectwie odszedł do domu o własnych siłach . Drugi przypadek , młoda dziewczyna z guzem pod pachą o wielkości kurzego jajka w czasie modlitwy zanikł w jednej chwili na zawsze . Są to fakty , których nikt zaprzeczyć nie może . Innych świadectw słyszałem dziesiątki i uczestniczyłem w modlitwach , ale nie jestem w stanie tego stwierdzić , mogę jedynie wierzyć , że były to świadectwa prawdziwe .
Dziś mając 80 lat z pełną świadomością zmierzam w stronę ciszy , idę by być bliżej progu mego przeznaczenia i mojej tajemnicy , która jest jednym wielkim milczeniem z której wyszedłem i do której powracam . Idę wsłuchany w siebie z moją wiarą i moim powątpiewaniem , drogą mojego czasu i mojej przestrzeni przyjmując wszystko co los dał . A dał trochę goryczy i bólu , dał też trochę radości , która nie przeminęła . Ale dał też to co mógł dać najlepszego , dał życie , które się nie skończy , ono się tylko zmieni . Tam u mego kresu będzie mój początek .
Uwielbiam Cię Boże mój za każdy krok w Twoim kierunku . Z każdym dniem jestem bliżej Ciebie, chociaż wciąż trudno objąć Cię myślami , zrozumieć , czy wypowiedzieć słowami . Każdego dnia wpatruję się w Ciebie w Twojej świątyni w głębi zamkniętych oczu mojej modlitwy. Ty wiesz Ojcze , kiedy obetrę ostatnie łzy z mojej twarzy i kiedy wypowiem ostatnie słowo . Wtedy to dopiero , wygaśnie piec Malachiaszowy i ług foluszników będzie zbyteczny , bo ujrzysz odbicie swojej twarzy w srebrze , któreś wytapiał i czyścił . Dziś wiem , że starość lubi być samotna , jakby w poczuciu grobu . Dlatego patrzę na ludzi bez zazdrości i nie podnoszę swej twarzy , bo po co widzieć daleko . Wystarczy , gdy w swej głębi widzę wieczność . Tam ujrzę króla w jego piękności i patrzeć będę na rozległy kraj , w którym rośnie drzewo życia . Tam ujrzymy Go takim jakim jest (1J.3,2)
Czesław Budzyniak .