Niedoskonały Kościół doskonałego Boga

Napisał Bartosz Sokół

Skarb w glinianym naczyniu. Doskonałe Słowo Boga przekazane światu w niedoskonałym języku ludzi. Doskonały Stwórca płaczący z pragnienia w niedoskonałym ciele niemowlęcia. Doskonałe dzieło krzyża odmalowane niedoskonałym piórem ewangelistów. Doskonały Chrystus prezentowany światu przez niedoskonały Kościół.

Mamy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby się okazało, że moc, która wszystko przewyższa, jest z Boga, a nie z nas (2 Kor 4,7). Skarb w glinianym naczyniu – oto tajemnica, w której zamyka się całe objawienie chrześcijaństwa. Jeśli ktokolwiek mógłby stwierdzić, że Bóg zaryzykował (co wydaje się wątpliwie), to właśnie tutaj stajemy w centrum boskiego ryzyka.

Doskonale niedoskonali

Chrześcijanie wydają się zawiedzeni, kiedy ich wyobrażenia spotykają się twarzą w twarz z rzeczywistością. To, co nazywamy, czasami zbyt pochopnie, „utratą pierwszej miłości” bywa wkroczeniem w etap większej dojrzałości i ostatecznym rozbiciem różowych okularów emocjonalnej ekscytacji. Młody konwertyta nie dostrzega żadnych wad w doskonałym świecie wierzących, ale tylko do momentu, w którym odwróci zakochany wzrok od Chrystusa i przyjrzy się dogłębnie jego naśladowcom. Historia pozostaje zapisem poszukiwań organizacyjnej doskonałości Kościoła. Instytucjonalne chrześcijaństwo nosi w sobie nasienie rozczarowania, które kiełkuje co jakiś czas w postaci kolejnego reformacyjnego poruszenia. Od Husytów, przez Lutra i Wesleya, aż po współczesne, niedefiniowalne odłamy odłamów, rozlega się tęskne wołanie za doskonalszym modelem uczniostwa. Jednak upływające stulecia obnażyły nagą prawdę, o której nie chcemy zazwyczaj pamiętać – każdy kolejny ruch chrześcijański stawał się dokładnie tym, z czym chwilę wcześniej walczył. Młode pokolenie konfrontuje rzeczywistość swoich społeczności z wyzwaniami niezwykle dynamicznych czasów i często po prostu nie potrafi cieszyć się Kościołem. Niedzielni nauczyciele nie są tak elokwentni jak ci na studiach, muzycy przypominają stadko zirytowanych kaczuszek w porównaniu z przeciętnymi zespołami w MTV, a szeroko rozumiani przedstawiciele Kościoła nie potrafią nawiązać dialogu ze współczesnym światem. Siostra, siedząca obok w zborowej ławce, od dwudziestu lat dzieli się tym samym świadectwem, a brat kaznodzieja potrafi powiedzieć płomienne kazanie tylko na jeden temat. Szkółkowe dzieciaki nie dorównują tym z „Mam talent”, a autor niniejszego artykułu bywa błyskotliwym pisarzem tylko wtedy, kiedy nie pisze. Oto tajemnica, przed którą każdy, prędzej czy później, musi schylić z pokorą głowę – niedoskonały Kościół doskonałego Boga. Oto miejsce, w którym perfekcja zderza się z ułomnością, a piękno ubiera się w wytarte łachmany nędzarzy. Oto przestrzeń, w której nieskończenie chwalebne i zdumiewające objawienie wydostaje się na zewnątrz poprzez ograniczony zasób słów przeciętnie uzdolnionego chrześcijanina. Nawet najbardziej elokwentny i oddany kaznodzieja przypomina nieszczęsnego fotografa, który pokazując czarno-białe zdjęcie zjawiskowej tęczy, próbuje wychwalać pod niebiosa jej piękno. Człowiek głoszący Chrystusa zawsze będzie ulicznym grajkiem wygrywającym w natchnieniu IX symfonię Beethovena na rozstrojonej gitarze pradziadka. Jezus chodził po ziemi w niedoskonałym, cierpiącym ciele i tak samo niedoskonałe jest jego mistyczne ciało dzisiaj. Oto nieodgadniona tajemnica wcielenia. Popękane stopy zmęczonego Stwórcy, który nigdy się nie męczy i nie ustaje. Pot jak krople krwi w Getsemane spływający po ciele twórcy swojego jutra i łzy smutku nad grobem Łazarza w oczach wszechmocnego Dawcy Życia.

Doskonałe bóstwo w niedoskonałym człowieczeństwie

Grzech uszkodził naczynie. To właśnie dlatego nie jest złote lub diamentowe, ale właśnie gliniane. Pierwotny obraz, będący wiernym odbiciem Malarza, uległ daleko posuniętej deformacji. Bóg stanął przed dramatycznym wyborem, ale każdy wybór, przed którym staje jest niczym innym niż kolejną możliwością manifestacji Jego nieskończonej chwały. Mógł cieszyć się nieskalaną doskonałością lub skonfrontować ją z brudną rzeczywistością upadłego człowieka. Betlejem doświadczyło największego cudu ze wszystkich, dlatego że nigdy wcześniej i nigdy później dwie skrajne rzeczywistości nie przeniknęły przez siebie w tak radykalny sposób. Można stwierdzić, że autor przeniósł się do świata swojej powieści, by odszukać zagubionych bohaterów, ale i tak będziemy daleko od właściwego opisu tej chwili. Można wołać, że muzyk stał się jedną z nut, aby ratować harmonię symfonii, a poeta przybrał ciało przecinka, by odwrócić losy narracji. Można korzystać z tych i innych porównań, ale żaden pędzel metafory nie będzie w stanie odmalować głębi upokorzenia, której doświadczył Chrystus. Bóg wyparł się samego siebie. Doskonałość wyparła się perfekcji, a wszechmoc musiała nauczyć się łez. Król Królów stał się Sługą Służących, a okazawszy się z postawy człowiekiem uniżył samego siebie. Krzyż zwieńczył tą tragiczną i chwalebną misję, gdy posłuszeństwo Bożego Syna zderzyło się z buntowniczą rebelią synów Adama. Dwie odmienne rzeczywistości, niczym przeciwne belki krzyża, skrzyżowały się, by wspólnie doświadczyć Boga. Echo tej chwili rozbrzmiewa do dziś wszędzie tam, gdzie duchowy skarb spoczywa bezpiecznie w glinianym naczyniu. Jesteśmy zbawieni nie tylko przez krzyż, ale i przez żłobek. Nie tylko przez śmierć Bożego Syna, ale i przez życie. Bóg upokorzył siebie nie tylko na Golgocie, ale i w Betlejem, gdy matka tuliła do piersi płaczącego chłopczyka. Nie tylko na Golgocie, ale i na łodzi, gdy zmęczony intensywną służbą, położył się spać. Nie tylko na dziedzińcu Piłata ale i w domu Szymona, gdy drogocenny olejek obmywał stwardniałe stopy Nauczyciela. Gdy domagano się znaku z nieba, mógł zgasić słońce, jednym słowem zdmuchnąć chmury lub przywołać w południe ciemną noc. Mógł wezwać zastępy aniołów i zstąpić z krzyża ku przerażeniu przeciwników. Mógł, mógł, mógł! Ale nie chciał. Wiedziony niezrozumiałą pasją miłości, wyparł się samego siebie, aby stać się pierwszym glinianym naczyniem. Łaska popchnęła Boga do niezwykłego aktu samoograniczenia, stawiając pomnik, pod którym nigdy nie zabraknie westchnień podziwu.

Świat nigdy nie miał bezpośredniego dostępu do skarbu, zawsze potrzebował pośrednictwa glinianego naczynia. Nie ujrzał Boga w Jego duchowej, naturalnej postaci. Ujrzał człowieka, płaczącego, zmęczonego i cierpiącego człowieka. Nie spotkał niezniszczalnych aniołów ogłaszających z wdziękiem Ewangelię na ulicach miast. Spotkał słabych, zwyczajnych ludzi, którzy pojawili się jak Paweł – w lęku i wielkiej trwodze. Nie mógł przeczytać relacji o Chrystusie w doskonale napisanej księdze, która spadła nieoczekiwanie z niebios. Dostał sprawozdania i listy, nakreślone chropowatym piórem Jana i nieuczoną greką Piotra. Nie mógł dostrzec Chrystusa w nieomylnej, bezbłędnej i moralnie nieskazitelnej grupie chrześcijan z małego kościoła po drugiej stronie ulicy. Dostał omylnych, błądzących i upadających ludzi, dokładnie takich jak my.

Oto Bóg, którego podziwiam. Na szali miłości postawił doskonałość, wiedząc, że w perspektywie wieczności niemożliwy jest jej upadek. Zrujnowana natura rządzi się niezmiennym prawem – lepsze musi ustąpić przed gorszym. Krystalicznie czysta woda staje się brudna dzięki kilku kroplom zanieczyszczonej, a wyśmienite danie zamienia się w śmiertelną truciznę po niewielkiej dawce arszeniku. Kilka nowotworowych komórek infekuje organizm, a odrobina kwasu zakwasza cały zaczyn. Na świecie nie ma więc niczego doskonałego, gdyż doskonałość nie może z definicji ulegać jakiemukolwiek zepsuciu. Lecz my mamy ten skarb w naczyniu glinianym, aby się okazało, że moc, która wszystko przewyższa, jest z Boga, a nie z nas. Boska doskonałość zderza się dzisiaj z niedoskonałością upadłego człowieka i nie odnosi przy tym żadnych ran! Krystalicznie czysta Woda Życia łączy się z rzeką ograniczonej rzeczywistości upadłego świata i nie traci swoich właściwości. Na Golgocie śmierć człowieka zderzyła się z życiem Boga i porządek upadłego świata po raz pierwszy zatrząsł się w posadach. Grzeszna niedoskonałość człowieka wygrała wiele małych bitew, ale wojna należy do wiecznej doskonałości Boga. Już niedługo to, co skażone, przyoblecze się w to, co nieskażone, i to, co śmiertelne, przyoblecze się w nieśmiertelność, wtedy wypełni się słowo: Pochłonięta jest śmierć w zwycięstwie!

Tryumfalne „a jednak!”

Gliniane naczynie nie znajduje dziś uznania, gdyż glina nie odbija blasku fleszy. Aby oddać mu należny szacunek, należałoby schylić dumny kark i poświęcić czas na głębokie spojrzenie w głąb. Oto czego poszukuje Bóg w każdym człowieku – uniżenia. Wiara potrzebuje pokory tak samo mocno jak ziemia potrzebuje słońca. Dlatego właśnie dumny człowiek nigdy nie spotka się z Chrystusem. Odrzuci skarb z powodu gliny. Pogardzi nieuczonym kaznodzieją, niegramatycznym kazaniem, niemodnym wystrojem kościoła, archaicznym tłumaczeniem Biblii i naiwnym opisem stworzenia. Odrzuci wiarygodność chrześcijaństwa z powodu promila niemoralnych duchownych i wyśmieje naśladowców Jezusa, wskazując na tych, którzy zgubili Jego ślad. W końcu, odrzuci ideę Chrystusa z powodu skandalicznej prostoty Ewangelii. Tym właśnie był krzyż dla Greków – głupstwem. Nie potrafili wyobrazić sobie pierwszej przyczyny Arystotelesa śpiącej spokojnie w ramionach młodej żydówki i prabytu Platona zwyciężonego przez gwoździe rzymskich żołnierzy. Bóstwo mogłoby ostatecznie zabijać wrogów w ciele mitologicznego Heraklesa, ale na pewno nie mogłoby dać się zabić. Taki skarb nie mógłby znaleźć się w takim naczyniu! A jednak. Nasza wiara zamyka się w krótkim, tryumfalnym – a jednak! Człowiek, a jednak Bóg! Krzyż, a jednak zmartwychwstanie! Hańba, a jednak chwała! Gliniane naczynie, a jednak skarb! Niedoskonali, a jednak bez skazy i zmazy! Grzeszni, a jednak święci!

Stwórca ukrył swój skarb w glinianym naczyniu, aby się okazało, że moc, która wszystko przewyższa jest z Boga, nie z nas. Dlaczego wybierając lud, w którym złoży obietnice i prawo, wskazał na Izrael? Szukał gliny. Nie dlatego, że jesteście liczniejsi niż wszystkie inne ludy, przylgnął Pan do was i was wybrał, gdyż jesteście najmniej liczni ze wszystkich ludów. Dlatego właśnie w żłobie, a nie w pałacu. Dlatego właśnie w malutkim miasteczku podrzędnej prowincji imperium, a nie w bogatej stolicy świata. Dlatego właśnie w domu cieśli, a nie w rodzinie uczonych piśmie. Dlatego właśnie korona z cierni, a nie ze złota. Dlatego właśnie rybacy, celnicy i cudzołożnice, a nie kapłani, mędrcy i filozofowie. Dlatego właśnie my, a nie ktoś inny. Glina, glina, wszędzie glina! Rozumiem ateistów i niewierzących. Gdyby mój wzrok nie sięgnął nigdy poza skorupę naczynia, uważałbym, że naiwność chrześcijan jest taka sama jak wieczność, którą głoszą – nieskończona.

Tysiące wierzących wędrują dziś po kościołach w poszukiwaniu doskonałości. Liczą na lepszego kaznodzieję, dynamiczniejsze uwielbienie, bardziej uprzejmych współbraci i nowocześniejszą formę pobożności. Zamiast tego zderzają się z rozczarowaniem, duchowym wypaleniem i falą zwątpienia w sens chrześcijaństwa. Idylliczne opisy nieba na ziemi z historycznych książek o chrześcijaństwie zaistniały jedynie w gorliwej i wybiórczej wyobraźni autorów, a doskonałe społeczności, wypełnione po brzegi przelewającą się miłością, przypominają duchowe yeti – niby ktoś je kiedyś widział, ale prawdopodobnie nie istnieją. Każda Jerozolima ma Ananiasza i Safirę, każda Samaria ma Szymona Czarnoksiężnika, a każdy Korynt ma człowieka żyjącego z żoną swojego ojca. Tak, oddajemy samych siebie, by dążyć do doskonałości, świętości i obrazu Chrystusa. Lecz kto z nas stwierdzi, że dotarł już do celu? Nawet jeśli znajdziemy doskonały zbór, przestanie taki być dokładnie w tym momencie, w którym staniemy się jego częścią. Musimy zrozumieć, że nie można jednocześnie zmierzać do doskonałości i być doskonałym. Nikt nie wsiada do samolotu na Okęciu, by dostać się do Warszawy. Kościół był, jest i zawsze będzie w drodze do miejsca, w którym stanie jeszcze bardziej chrystusowy.

Oby Bóg pomógł nam dostrzec skarb poza skorupą glinianego naczynia. Potrzebujemy młodzieży potrafiącej kochać swój niedoskonały kościół, cieszącej się nauczaniem mniej wykształconego pastora i witającej z radością słabszego w wierze bez oceniania jego poglądów. Potrzebujemy ludzi, którzy dostrzegą Chrystusa pod grubą warstwą ludzkiej niedoskonałości w człowieku, który siada co niedzielę na sąsiednim krześle, by wysłuchać tego samego kazania o miłości.

Bo Oblubienica, pomimo sińców i ran, jest najpiękniejszym zjawiskiem w wiecznej historii Boga.

Tylko na taką zasługuje Chrystus.

Artykuł pochodzi ze strony Należeć do Jezusa.