A. W. Tozer
Istnieje kilka frustrujących rzeczy, takich jak praca kiedy nie wiemy co staramy się osiągnąć; to znaczy gubimy się w środkach i nie znamy końcowego efektu. Przykład możemy znaleźć w fabryce części, gdzie ludzie pracują latami, wytwarzając drobne części, które nie mają znaczenia same w sobie, ale mogą mieć satysfakcjonujące znaczenie, kiedy zostaną połączone z setkami innych odmiennych części, a w końcu i z ukończonym przedmiotem, którego każda z nich jest małą częścią.
To narzucone zaabsorbowanie częściami i środkami jest dosyć męczące, ponieważ ludzki umysł został tak zaprojektowany, by radził sobie z celami i zamierzeniami. Silna jest w nas chęć do planowania i tworzenia według jakiegoś planu, a kiedy zmuszeni jesteśmy spędzać nasze dni w trudzie, który nie przynosi żadnych widocznych rezultatów, czujemy się znużeni i pokonani.
To właśnie to, a nie sama praca, czyni tak wiele spraw nudnymi i męczącymi. Zastanawiałem się czy nuda, która pojawia się w większości kościołów, nie może być przynajmniej w jakiejś części psychologiczną konsekwencją tego, że wielu ludzi spotyka się razem w wyznaczonym czasie i nie wie tak naprawdę po co się spotkali. Większość ludzi po prostu nie lubi chodzić do kościoła i nie będą chodzili, jeżeli mogą w jakiś przyzwoity sposób uciec od tej gehenny. Miliony ludzi tak robi.
Zbyt prosto byłoby określić brak zainteresowania kościołem jako jeszcze jeden symptom grzechu i umiłowania moralnej ciemności; wierzę, że to wyjaśnienie jest zbyt piękne by mogło być prawdziwe. Nie wyjaśnia wszystkiego.
Dla niektórych ludzi na przykład kościół jest nie do zniesienia, ponieważ nie ma celu, do którego pastor i inni zmierzają, poza może tym ograniczonym celem zwerbowania ośmiu kobiet i dziesięciu mężczyzn do opiekowania się młodzieżą podczas pikniku, albo osiągnięcia wyznaczonego sobie na ten miesiąc funduszu budowlanego. Wierzcie mi, że po jakimś czasie może to stać się bardzo nużące; tak nużące, że trzeźwo patrzący w przyszłość ludzie często tłumnie porzucają kościoły i opuszczają to co bez ducha i nudne.
Dla Pawła nic nie było nudne czy nużące w religii Chrystusa. Bóg miał plan, który miał być dokończony i Paweł, jak i „wierzący w Chrystusa Jezusa,” stanowili część tego planu. Obejmował on predestynację, odkupienie, synostwo i otrzymanie wiecznego dziedzictwa na wyżynach niebieskich. Boży cel został wyraźnie objawiony (Efezjan 3:10-łl).
Świadomość tego, że byli częścią wiecznego planu, dawała pierwszym chrześcijanom niegasnący entuzjazm. Goreli świętą gorliwością dla Chrystusa i czuli, że stanowili część armii, którą Pan prowadził do końcowego zwycięstwa nad mocami ciemności. To wypełniało ich nieustannym entuzjazmem.
Jedną z anomalii religijnych w naszych czasach jest to, że wydaje się, iż kościoły ortodoksyjne straciły ducha ewangelizacji, a entuzjazm, który niegdyś miały, zamieniły na fałszywą religię.
Chrześcijanin ewangeliczny nie potrzebuje przepraszać za swoje wierzenia. Pochodzą one bowiem w prostej linii od apostołów. Może sprawdzić zasady swojego wyznania z darzącymi życiem, przemieniającymi wierzeniami ojców kościoła, zarówno ze Wschodu, jak i z Zachodu, z reformatorami, mistykami, misjonarzami, świętymi, i ewangelistami, i będą się zgadzały, jedna po drugiej. Potem niech sprawdzi je z Pismem Świętym, i znów okażą się zdrowe.
Gdzie zatem tkwi problem? Skąd ta bierność, odrętwienie, które spoczywa nad kościołem? Odpowiedź jest taka, że jesteśmy zbyt wygodni, bogaci i zadowoleni. Trzymamy się wiary naszych ojców, ale ona nie trzyma się nas. Cierpimy z powodu ciążącej na nas ślepoty z powodu naszych grzechów. Został nam powierzony najcenniejszy ze skarbów, ale my nie oddaliśmy się mu. Nalegamy, by nasza religia posiadała formę rozrywki i bez względu na wszystko chcemy się dobrze bawić. Zostaliśmy dotknięci religijną krótkowzrocznością i widzimy tylko to co jest na dłoni.
Bóg włożył do naszych serc wieczność, a myśmy zamiast niej wybrali czas. On próbuje zainteresować nas chwalebnym jutrem, a my przyzwyczajamy się do niechwalebnego dzisiaj. Jesteśmy pochłonięci interesami i straciliśmy z oczu wieczny cel. Improwizujemy i brniemy na oślep, mając na końcu nadzieję na niebo, ale nie okazujemy gorliwości by się tam dostać; słuchamy dobrych nauk ale jesteśmy znużeni modlitwą i Bogiem.